„Nie zapomnij mnie” - … chociaż ja zapomniałam o samej sobie

Dzięki temu, że nastał czas suszy, kinowego postu, przed zmartwychwstaniem sezonu festiwalowego można znaleźć chwilę, by powrócić do produkcji ważnych i nagrodzonych. Przypominam więc o obrazie „Nie zapomnij mnie”, niemieckim dokumencie uhonorowanym na Dosc Against Gravity Film Festival.

 

Fillm opowiada o kobiecie chorej na Alzheimera. Refleksje, które są efektem zetknięcia z tym obrazem to przeszyte lękiem serie pytań o utratę. Bo co się posiada? Dom? Rodzinę? Pieniądze? Dobra? Po pierwsze ma się siebie, intelekt, wyobraźnię, uczucia, myśli i pamięć. Pamięć tworzy naszą prywatną mitologię, sprawia, że nie jesteśmy tylko mgnieniem teraźniejszości, a na to, co jest teraz, składa się wszystko to, czego doświadczyliśmy, co przeżyliśmy, czego się dowiedzieliśmy. To banalne, ale nie potrzeba poruszać wspomnień, by przeszłość miała naturalny wpływ na to jak postrzegamy świat i siebie. Bezwarunkowo z każdym rokiem stajemy się coraz bardziej pstrokatą, bogatszą mozaiką doświadczeń, gromadzonych na „twardym dysku” pamięci.

 

Alzheimer odbiera pamięć, odbiera historię, każdy  dzień czyni de facto nowym, prawie pierwszym, ale nie jest to piękne odświeżenie, którego doznajemy rozpoczynając „nowe życie”. Alzheimer to śmierć świadomości. I nie jest to spełnienie Sokratejskiego „wiem, że nic nie wiem”, to jest okrutne pozbawienie człowieka świadomości, to jest straszne święto kompletnie nieświadomego „nawet nie wiem, że nie wiem”. I tu można by się również zastanawiać nad kojącym wynikiem braku świadomości.

 

Reżyser David Sieveking zaprasza nas do obserwacji pogłębiającej się choroby jego matki. Pozwala nam zajrzeć w życie borykającej się z chorobą rodziny bez zbędnych fetyszyzacji, przesady czy przerysowanych emocji. Obraz nie pozostaje monotematyczny. Przy akompaniamencie muzyki prosto z pozytywek wracamy do historii głównej bohaterki Margarety Sieveking, kobiety pełnej dobrej energii, aktywistki, działaczki, „Matki rewolucji”, założycielki przedszkola z antyautorytarnym wychowaniem. Poznajemy także różne aspekty „miłości otwartej”,  która łączyła bohaterkę z mężem. Ulotność dźwięków pozytywki koresponduje z nieodwołalnie wygasłą już  świadomością własnej historii.

 

Alzheimer odebrał kobiecie wszystko to, co robiła, co przeżyła. Nie ma w filmie momentu diagnozy i świadomego jeszcze cierpienia, które Richard Glatzer i Wash Westemoreland zobrazowali w „Motyl Still Alice”, gdzie zakochana w nauce intelektualistka cierpi, czując, że jest  boleśnie odzierana z  pracy całego życia. Aż dzięki/przez niepamięć nie potrafi popełnić samobójstwa, bo w jego trakcie zapomina ciągle o tym, że właśnie chciała się zabić. W „Nie zapomnij mnie” bohaterka  nie poznaje już własnego domu, nie poznaje własnego syna. Chciałaby nie ruszać się, siedzieć z zamkniętymi oczami, nie wstawać. Tak jakby odczuwała jakiś bezsens doświadczania, gdyż ono samo jest już czymś innym niż dotąd, jest obok wszystkiego, co było kiedyś prawdziwym życiem. Rodzina mierzy się z trudnym zadaniem aktywizowania, widzimy problemy moralne. Bowiem prawdziwej matki, prawdziwej-dawnej żony już tu nie ma, a bliscy są świadomi, że Alzheimer to śmierć za życia.

 

Obraz Davida Sievekinga zawiera wiele ważnych scen w sensie podstawowym, w sensie ludzkim. Dla tych tu nieopisanych warto go zobaczyć, przeżyć tę chorobę razem z rodziną reżysera przy świadomości, że przyczyny Alzheimera nie są nadal znane, a zachorowalność ciągle rośnie.

 

Co pozostaje z osoby chorej na Alzheimera? Nie ma przecież pamięci, historii, wiedzy. Pod koniec dokumentu opiekunką Gretel zostaje Valentina. Kobieta trzyma chorą za rękę, przytula ją, całuje, mówi „Kocham Cię, jesteś moją przyjaciółką”. Świetnie odpowiada na ciepło głównej bohaterki obrazu. I właśnie tym, co zostaje po odarciu z pamięci, tożsamości, świadomości i wiedzy jest jakieś podstawowe echo temperamentu. Widzimy Margaretę po zagładzie jej świata i na tych zgliszczach nie zapomina ona o uśmiechu.

 

Autor: Paulina Urbańczyk