„Nowa dziewczyna” – być kobietą, być kobietą…

„Nowa dziewczyna” to film, który z hipnotyczną siłą wciąga widza od pierwszych sekund i od którego nie sposób się oderwać.  Odkrywa przed nami na nowo magię X muzy jako miejsca, gdzie wciąż można przeżywać intensywne emocje i doznawać czysto estetycznej przyjemności. To również kino transgresyjne i odważne, jednak ani na moment nie przekraczające granic dobrego smaku.

 

François Ozon jest niewątpliwie jednym z najbardziej oryginalnych europejskich twórców ostatnich lat. Można powiedzieć, że również  niezwykle produktywnym, bo Francuz kręci od pewnego czasu regularnie jeden film rocznie. Nie czyni to jednak z niego filmowego rzemieślnika, wypuszczającego produkcje taśmowo. Jego filmy nie mają w zasadzie żadnego, łatwego do uchwycenia, wspólnego mianownika, którym np. u Woody’ego Allena jest specyficzny humor. Jeśli można wskazać jakieś cechy, które wyróżniają filmy Ozona na tle innych obrazów, będzie to na pewno subtelność przekazu, oniryczny, hipnotyzujący klimat (który współtworzy muzyka Philippe Rombi)  i „malarskie”, wysublimowane kadry. Inne jego znaki rozpoznawcze to wyraźna fascynacja kobiecością i autotematyzm. W „Nowej dziewczynie” po raz kolejny połączył oba swoje upodobania. Tak jak w „U niej w domu”, widz znowu zostaje dosłownie „wciągnięty” do świata bohaterów i zostaje świadkiem ich intymnych przeżyć.

 

Claire po śmierci swojej najlepszej przyjaciółki, z którą znała się od dziecka, zmuszona jest zaopiekować się jej małą córeczką i pogrążonym w żałobie mężem – Davidem.  Przypadkowo odkrywa, że były mąż przyjaciółki ma…dość niezwykłe upodobania, które jednocześnie fascynują i budzą odrazę bohaterki.

 

Trzeba przyznać, że właściwie każda próba streszczenia tego filmu robi mu krzywdę, bowiem jego interpretacja w dużej mierze zależy od widza i przyjętej przez niego perspektywy. Niektórzy dostrzegą w nim zapewne próbę oswojenia środowiska homoseksualistów i transwestytów, co może sugerować ostatnia, dość sugestywna scena. Nowe dzieło twórcy „Basenu” to jednak o wiele więcej niż kino genderowe czy queerowe. „Nowa dziewczyna” sytuuje się wprawdzie w tych kręgach, jednak Ozon unika politycznych manifestacji i mocno się od nich dystansuje.

 

Reżyser ma  niewątpliwie talent do przedstawiania kontrowersyjnych, tabloidowych tematów w sposób wysublimowany i nienachalny. Pokazał to już wcześniej w „Czasie, który upłynął” i „Pięknej i młodej”, a potwierdził w „Nowej dziewczynie”. Reżyser, poruszając niełatwy temat transwestytyzmu, oddał w nim ostateczny hołd kobiecości i wszystkim cechom, które ją definiują – elegancji, delikatności i zmysłowości. Ozon estetyzuje kobiecy świat. Takie czynności jak robienie makijażu, depilacja, przymierzanie sukienek i zakupy w centrum handlowym są tu celebrowane i urastają do rangi niezwykłego rytuału. W oku kamery kobiecy świat jawi się jako fascynujący i tajemniczy – trochę jak wielki dom dla lalek, o którym marzy każda dziewczynka. Przeciwstawiając groteskowych transwestytów (których uosabia tu David przebrany za kobietę) delikatnej i subtelnej Claire, Ozon zastanawia się, czym w dzisiejszych czasach jest kobiecość. Skoro nie decyduje o niej wygląd, to właściwie co? Claire i David (który jako kobieta przybiera imię Virginia) uczą się od siebie kobiecości i wzajemnie inspirują. Dzięki „nowej przyjaciółce” Claire zaczyna ubierać się bardziej wyzywająco, a także wyzwala skrywane dotąd pragnienia. David/Virginia z kolei przekonuje się, że kobiecość nie sprowadza się do wyglądu zewnętrznego i wymaga dużej pracy nad sobą.

 

Fascynacja kobiecością jest w filmie Ozona tak silna, że przybiera formę identyfikacji – podobne motywy można było zresztą znaleźć też u Polańskiego w „Lokatorze” czy najnowszym „Wenus w futrze”. W obu filmach mężczyźni wstępowali w kobiece role, a w tym drugim dochodzi nawet do symbolicznej kastracji. Również w filmach Ozona mamy do czynienia z dychotomią: silne kobiety kontra słabi mężczyźni. Na tym polu można też doszukać się inspiracji „Psychozą” Hitchcocka (do którego Ozon często bywa porównywany) w scenach gdy psychopatyczny Norman Bates morduje bohaterkę przebrany za własną matkę. Z kolei rozrysowanie relacji między trójką bohaterów przywodzi na myśl inne dzieło Polańskiego – „Nóż w wodzie”.

 

Film Francuza ma wiele warstw i wnikliwemu widzowi dużą przyjemność sprawi ich odrywanie i docieranie do sedna. Reżyser rozrzuca przy tym wiele tropów w ten sposób, że łatwo się w nim pogubić – każdy nowy element jest w stanie przekreślić całą dotychczasową interpretację. Pod koniec seansu nie wiemy już, czy Ozon chciał zrobić film o żałobie po stracie ukochanej osoby, problemach transwestytów, czy po prostu o sile kobiecej przyjaźni. Można również odnieść wrażenie, że jest  on jednym wielkim żartem reżysera, bo ten co i rusz puszcza do nas oko, wtrącając do dramatycznej konwencji sceny humorystyczne.

 

Wydaje się, że to właśnie ta nieokreśloność i wieloznaczność  jest tym, co przyciąga do jego filmów i zachęca do ponownego seansu. Należy przy tym dodać, że jego obrazy cieszą oko i sprawiają estetyczną przyjemność. Mówi się często, że piękne kobiety są zazwyczaj puste i podobnie bywa  w przypadku filmów – dzieła Ozona (oraz jego bohaterki) są na szczęście zaprzeczeniem tej tezy.

 

Autor: Alicja Hermanowicz