„Plac zabaw” – psychodzieci

„Plac zabaw” – psychodzieci

Jedna z najciekawszych propozycji zaprezentowanych w Konkursie Głównym 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni. Niepozorny, społeczny film debiutującego fabularnie Bartosza M. Kowalskiego podzielił gdyńską publiczność. To obraz, obok którego nie da się przejść obojętnie. Dlaczego ukazanie fascynacji przemocą w wydaniu 12-latków traktowane jest jako złamanie pewnego tabu?

 

Konstrukcja filmu jest prosta, co nie oznacza, że przewidywalna. Koniec roku szkolnego w niczym niewyróżniającym się, małym polskim miasteczku. Obserwujemy kolejno poranne przygotowania trojga szóstoklasistów: Gabrysi, Szymka i Czarka. Każdemu z nich poświęcony jest – dosłownie – osobny rozdział filmu. I tak, w pierwszej części oglądamy jak 12-latka obsesyjnie stara się doprowadzić swój wygląd do perfekcji. W zimnym jak lód domu obecność rodziców sprowadza się jedynie do fizycznego wymiaru. Dialog przeprowadzony z matką w drodze do szkoły polega tylko na informowaniu o godzinie powrotu. Nic więc dziwnego, że dziewczynkę bardziej absorbuje wirtualny świat. Następnie trafiamy do uboższego mieszkania, gdzie Szymek,  poza przygotowaniem dla siebie galowego  stroju,  musi  jeszcze  zadbać  o  niepełnosprawnego  ojca... W trzeciej części trafiamy do lokum Czarka i jego zmęczonej życiem mamy. Chłopiec jest niewyspany w wyniku dzielenia pokoju z malutkim braciszkiem, którym się opiekuje. O pieniądze na kwiaty dla nauczycielki musi prosić starszego brata.

 

Poszczególne sekwencje łączą nie tylko podobne rytuały dzieciaków, szczególne podkreślanie udziału w ich życiu telefonów komórkowych czy gier komputerowych, ale przede  wszystkim zabiegi dramaturgiczne – nagła, nieoczekiwana zmiana zachowań szóstoklasistów (płukanie buzi wrzątkiem przez Gabrysię czy pobicie niepełnosprawnego ojca przez Szymka) i operatorskie – mniej więcej w tych samych momentach rozwoju akcji pada zbliżenie na twarz dziecka. I gdy tak przyzwyczajamy się do rytmu narracji, rozsmakowujemy w przejrzystości zastosowanych chwytów i wydaje się, że nic nas nie zaskoczy, okazuje się, że daliśmy się nabrać.

 

W kolejnej sekwencji reżyser z reporterską dokładnością, znaną z wcześniejszych filmowych projektów („Niepowstrzymani”, „Moja wola”) portretuje uczniów klasy. Dla Gabrysi zakończenie szkoły jest ostatnią szansą, aby wyznać Szymkowi swoje uczucia. Aby wypaść jak najlepiej zasięga rady u najpopularniejszej dziewczyny w klasie, która doradza jak sformułować wypowiedź i odpiąć dwa guziki bluzki więcej. Dla chłopców koniec roku szkolnego jest początkiem nudy, więc Szymek przystaje na spotkanie, zabiera ze sobą Czarka i razem urządzają zabawę kosztem Gabrysi. Oczywiście znęcanie nad dziewczynką rejestruje uważne smartfonowe oko. Wydaje się, że to punkt kulminacyjny, po którym otrzymamy tragedię odrzuconej dziewczynki, a akcja przeniesie się do internetu. O takich historiach przecież często się słyszy. Tymczasem to dopiero początek makabrycznych wydarzeń.

 

Konstrukcją całej opowieści [reżyser] igra z widzem – przedstawia historię zauroczonej dziewczynki odrzuconej przez chłopca tylko po to, aby dokonać scenariuszowej wolty i pokazać film o zupełnie czymś innym.

 

Historia Gabrysi okazuje się nieistotna w dalszym rozwoju wydarzeń, to jedynie pretekst do opowiedzenia o chłopcach. Tym, co łączy nastolatków jest poczucie osamotnienia, które przeradza się w skrajny brak empatii. Reżyser rozsiewa po filmie różne tropy, służące wyjaśnieniu, dlaczego  z pozoru sympatyczne dzieci stają się oprawcami. Odpowiedzi można szukać w ich domach –  w przypadku każdego z nich zauważyć można, że doszło w nich do osłabienia więzi emocjonalnych. Mimo młodego wieku chłopcy borykają się z trudnościami życia godnymi dorosłych. Drugim winowajcą jest internet, który zaciera granicę między fikcją a rzeczywistością i wywołuje zanik odpowiedzialności. Życie staje się grą komputerową, w której wszystko jest dozwolone, byleby się tylko dobrze bawić.

 

Pozorny spokój przyglądania się uczniom zachwiany zostaje kilkakrotnie. Już na początku filmu Gabrysia  płucząca  buzię  wrzątkiem  staje  się  źródłem  niepokoju.  Różne  pęknięcia  w życiu rodzinnym, dręczenie dziewczynki w ruinach – bez powodu, dla zabawy, a wreszcie porwanie dziecka z centrum handlowego już w sposób wyraźny obnażają oblicza chłopców. Znaki, które wskazują, że stanie się coś złego nie są jednak w stanie przygotować na scenę finałową.

 

To właśnie niesamowicie drastyczna, bardzo długa scena kręcona na jednym ujęciu staje się sugestywnym narzędziem do pozostawienia widza z pytaniami. Oddalona kamera, która rejestruje znęcanie się dzieci nad dzieckiem, stawia widza w roli bezwolnego obserwatora. Przemoc pokazana została taką jaką jest – nie do wytrzymania. To jeden z niewielu przypadków, gdy widzowie tłumnie opuszczają salę kinową, bo nie mogą wytrzymać bycia świadkiem. Dystans spojrzenia, który wydawałoby się zmniejsza rażenie przemocą, wywołuje odwrotny efekt. I jeśli zarzucić filmowi, że ta scena to eksperyment nad wrażliwością widza, efekciarstwo, które nie znajduje uzasadnienia we wcześniejszym rozwoju akcji, to jest to idealna metafora oddająca zachowanie chłopców – pozbawione uzasadnienia, będące najczystszą przemocą.

 

Zrealizowany w skandynawskim duchu „Plac zabaw” sprawia wrażenie chłodnej obserwacji. Szorstkość, niemal paradokumentalny sposób opowiadania historii powoduje, że wiarygodność  staje się stylistyczną dominantą. Jakakolwiek stylizacja negatywnie wpłynęłaby na prawdziwość historii. Reżyser ma świetne wyczucie gramatyki filmu: doskonale prowadzi młodych aktorów, tworzy nastrój przy minimum zastosowanych środków, braku dodatkowego oświetlenia, jest świadomy zdjęć i ujęć. Konstrukcją całej opowieści igra z widzem – przedstawia historię zauroczonej dziewczynki odrzuconej przez chłopca tylko po to, aby dokonać scenariuszowej wolty i pokazać film o zupełnie czymś innym.

 

Bartoszowi M. Kowalskiemu nie udało się wszakże uniknąć błędów. Nachalne i dosłowne pokazywanie, że wszystkiemu winne jest uzależnienie od telefonów, komputerów, gier to niejedyny przypadek posługiwania się stereotypami. Dorzucić można tu jeszcze rozbite rodziny, a także to, że ofiarą patologicznych chłopców pada dziewczynka z dobrego domu, laureatka olimpiad, szczycąca się świadectwem z czerwonym paskiem. Kolejnym mankamentem jest porzucenie wątku Gabrysi. Jednak wrażenia z jakimi pozostajemy po ostatniej scenie, skutecznie godzącej w komfort bycia widzem, pozwalają szybko zapomnieć o tych niedociągnięciach.

_____________________________________________________________________________________________________