„Plemię” - dzieci gorszego Boga

Myrosław Słaboszpyckyj przebojem wdarł się na salony. Ukraiński reżyser znany już w świecie kina ze swoich krótkometrażówek, za które otrzymał wyróżnienia na festiwalach w Locarno i Berlinie, w zeszłym roku podbił samo Cannes. Podczas Tygodnia Krytyki -€“ słynnej sekcji prezentującej debiuty reżyserów z całego świata - wyświetlono jego pierwszy film pełnometrażowy. „Plemię” otrzymało nie tylko trzy nagrody (w tym Grand Prix), ale także owacje na stojąco. Czym film Słaboszpyckyja zachwycił krytyków i publiczność?

 

Białoruś. Nastoletni Sergij (Grigoriy Fesenko) przyjeżdża do szkoły z internatem dla głuchoniemych. Już pierwszego dnia zostaje wciągnięty (a my wraz z nim) w światek Plemienia, przestępczej grupy rządzącej całą placówką. Uroczy obrazek z uroczystego apelu inaugurującego rozpoczęcie roku szkolnego zostaje brutalnie zderzony z prawdziwym obliczem uczniów, którzy mimo swojej niepełnosprawności bardzo sprawnie „radzą sobie” w życiu. Nie liczcie na wzruszenia i ckliwy klimat rodem z „Dzieci gorszego Boga” - w tym świecie nie ma miejsca na sentymenty, a miłość pozostaje pojęciem abstrakcyjnym. Nieletnie dziewczęta trudnią się tu prostytucją a ich koledzy-alfonsi napadami na tle rabunkowym. Drugie życie podopiecznych nie jest tajemnicą. Wie o nim m.in. jeden z nauczycieli (korzystający zresztą z usług dziewcząt) i woźny, dorabiający sobie na dowożeniu nastolatków na miejsce ich „pracy”. Nikt nie stara się przerwać tego, co robią młodzi ludzie. Wszyscy wyznają tu jedną zasadę: trzeba dostosować się do twardych reguł rzeczywistości i trzymać się tych, którzy sztukę przetrwania opanowali do perfekcji. W świecie, w którym każdy walczy o przeżycie moralność staje się balastem, jakiego najlepiej jak najszybciej się pozbyć.

 

Prawdziwe życie toczy się tu nocą, w piwnicach, na parkingach dla tirowców, na placach zabaw, które stają się miejscem „miłosnych” schadzek i pijatyk. Światem tym rządzi brutalna przemoc i pieniądze. Przy ich pomocy można osiągnąć wszystko, a dla tych ostatnich bohaterowie są gotowi zrobić równie wiele. Spirala nakręca się, prowadząc do tragicznego finału, który wstrząsa i zostaje w pamięci na długo. „Plemię” to przykład naprawdę mocnego kina, choć nie znajdziemy w nim tego, co może kojarzyć się z podobnym określeniem: żadnych strzałów, krzyków czy choćby przekleństw.

 

Swój pełnometrażowy debiut Słaboszpyckyj nakręcił w języku migowym, przy czym film nie został opatrzony żadnymi napisami czy choćby komentarzami. O tym, o czym rozmawiają bohaterowie trzeba domyślić się z kontekstu, nie czyni to jednak obrazu niezrozumiałym, wręcz przeciwnie. Możecie być zdumieni jak szybko przywykniecie do konwencji świata, w którym nie pada ani jedno słowo i jak wiele uda się Wam wywnioskować z gwałtownej mowy ciała bohaterów. Słaboszpyckyj nie wzbogacił też swojego filmu muzyką. Przez cały seans słyszymy jedynie dźwięki diegetyczne, pochodzące ze świata, w jakim osadzona została akcja. Minimalizm powraca także na poziomie obrazu - kamera nie rejestruje niczego, co nie służyłoby opowiedzeniu samej historii, w wyniku czego wciąż oglądamy odrapane ściany lub smętne krajobrazy z kilkoma rachitycznymi drzewami, które nie są w stanie niczego upiększyć. Wszystko tu nosi znamiona degeneracji, rozpadu i zepsucia, a ponura przestrzeń jest jakby wizualizacją tego, co dzieje się we wnętrzu bohaterów, dla których nie ma już chyba ratunku. Myrosław Słaboszpyckyj przedstawił w „Plemieniu” przejmującą wizję świata bez alternatywy. Bo kiedy ma się do wyboru zabić lub zginąć samemu czy można mówić o wyborze?

 

Autor: Karolina Osowska