„Poważny człowiek” – why so serious?

Film braci Coen otwiera cytat: „Przyjmuj z prostotą wszystko, co cię spotka” i jak to bywa z podobnymi radami, im są prostsze, tym trudniej wcielić je w życie. Taki właśnie problem ma główny bohater produkcji, fizyk Larry Gopnik (Michael Stuhlbarg), którego poznajemy w chwili, gdy całe życie zaczyna mu się chwiać w posadach. Żona oznajmia, że ma romans i chce rozwodu, jej kochanek wyrzuca Larry'ego z jego własnego domu, a konto bankowe zaczyna świecić coraz większymi pustkami. Do tego jeszcze nasz bohater ma na głowie irytującego sąsiada, studenta z Korei, syna i nie łapiącą sygnału antenę, nieporadnego brata... Jak żyć? Co robić? Odpowiedzi na te pytania Larry – a wraz z nim także i my – szukać będzie(my) u trzech rabinów. Czy ich słowa okażą się pomocne? Czy Larry będzie w ogóle chciał sam sobie pomóc?

 

Bóg dał, Bóg wziął. Co jednak, jeśli w pokornym wyznawcy Jahwe, współczesnym Hiobie, odezwie się nagle bunt, którego podobne pobożne słowa nie są w stanie ukoić? Dzieje się właśnie to, co w „Poważnym człowieku”. Głównym tematem filmu jest bowiem próba znalezienia odpowiedzi na pytania, które tak nagle pojawiły się przed Larrym, co z powodzeniem można oderwać od tej konkretnej historii i przenieść na życie jako takie. Jaki jest jego sens? Czy Bóg mnie sprawdza? Co mam robić, kiedy świat wali mi się na głowę? Dlaczego do tego doszło? Przecież jestem poważny człowiekiem, krzyczy w ostatnim geście samoobrony nasz bohater, poważnym ludziom świat/ Bóg/ los nie ma prawa robić takich rzeczy! A jednak robi. I zdaje się zupełnie nie przejmować wszystkimi tymi poważnymi ludźmi, których w tak niepoważny sposób zabiera z tego łez padołu. Może więc zamiast ciskać gromy na niesprawiedliwość losu, warto po prostu starać się żyć? I tak jak w opowieści o dentyście, przestać szukać odpowiedzi na pytania, których – całkiem możliwe – nikt przed nami nie stawia?

 

Jest w filmie scena, w której Larry rozmawia ze swoją przyjaciółką, wyznając jej, że nagle okazało się, że wszystko jest inne, niż myślał. „Masz więc okazję, aby dowiedzieć się, jakie jest naprawdę” – słyszy w odpowiedzi. Czy jednak Larry chce poznać prawdę?

 

Pełno tu też absurdu i groteski, których w produkcji twórców „Fargo” zabraknąć po prostu nie mogło.

 

Problemem Larry'ego nie są wcale nieszczęścia, które tak nagle mu się przytrafiły, ale fakt, że żyjąc, nasz bohater tak naprawdę nie żył (co ładnie obrazuje zagadnienie kota Schrödingera, o jakim opowiadał sam Larry studentom), czy też żył na pół gwizdka. Pracował na uczelni, ale nie napisał żadnych publikacji, należał do wspólnoty żydowskiej, ale nie uczestniczył aktywnie w jej życiu, miał rodzinę, ale nie poświęcał jej wystarczająco dużo czasu i uwagi, więc kiedy się wyprowadził, domownicy właściwie tego nie odczuli – Larry'ego i tak nie było przecież w ich życiu. Jak widać, nasz bohater zupełnie nie doceniał tego, co ma i żył, nie wiedząc o tym, że żyć zupełnie nie potrafi. Seria niefortunnych zdarzeń, od jakiej zaczyna się film, przytrafia mu się po to, aby się zatrzymał i zastanowił o co tak naprawdę chodzi w jego ziemskiej egzystencji, kiedy jest dobra i jak ją taką uczynić.

 

Próbując poradzić sobie jakoś z nieszczęściami, które go spotkały, Larry odwiedza trzech rabinów. Każdy z nich – bezpośrednio już poprzez inną osobę – udziela mu dobrych rad. Nasz bohater nie potrafi jednak słuchać, a mądre, choć bardzo proste porady uczonych w piśmie, traktuje jako rzucone na odczepnego banały i próby zbycia jego osoby. Pławi się dalej w swoim cierpieniu i sprzeciwie, stając się przy okazji coraz gorszym człowiekiem. Każdy jego zły wybór pogarsza jego (i nie tylko jego) sytuację. Na koniec na horyzoncie pojawiają się prawdziwe Problemy, przy których te rozpoczynające film przypominają błahostki bez większego znaczenia, a widz pozostaje z pytaniem: czy gdyby Larry zachował się inaczej, czekałby go happy end? Tym pytaniem retorycznym mogłabym właściwie zakończyć, ale kwestie podniesione w „Poważnym człowieku” są, nomen omen, zbyt poważne, żeby zbyć je w ten sposób. Mówimy tu o filmie braci Coen, podejrzewam więc, że nawet w przypadku bardziej optymistycznego zakończenia naszemu bohaterowi nie dane byłoby zaznać pełni szczęścia. Historia Larry'ego jest przypowieścią, która ma zobrazować pewne teoretyczne kwestie, zbyt abstrakcyjne i trudne do pojęcia bez konkretnego przykładu. Przypowieścią dla nas i o nas, z wnioskami do zastosowania w praktyce. Takimi jak: skoro na śmierci powaga nie robi wrażenia, może warto być czasem niepoważnym? Bo, jak dobitnie pokazują to reżyserowie, śmierć powagi się nie boi.

 

Jak to u Coenów, i w „Poważnym człowieku” ludzie padają jak muchy. Umierają głupio, nagle, w najmniej spodziewanym momencie, a ich odejścia nie mają w sobie nic z dostojeństwa, jakie zwykliśmy przypisywać śmierci. Jakby naruszenia tabu było mało, to właśnie te sceny generują najwięcej śmiechu. Czarny humor w czystej postaci. Pełno tu też absurdu i groteski, których w produkcji twórców „Fargo” zabraknąć po prostu nie mogło. Poza humorem i specyficzną grą aktorską – wyznacznikami stylu Coenów, w czasie oglądania „A Serious Man” nie sposób nie zwrócić uwagi na świetną muzykę (proponuję włączyć sobie teraz „Somebody to love” Jefferson Airplane, w celu stworzenia odpowiedniego nastroju) i scenografię znakomicie oddającą klimat lat 60., kiedy to rozgrywa się nasza opowieść. Dopracowana w najdrobniejszych szczegółach w pełni zasługuje na to, by uznać ją za pełnoprawną bohaterkę tej niebanalnej produkcji o życiu, śmierci i jointach, z którą każdy mniej lub bardziej poważny człowiek powinien się zapoznać, bo inaczej odejdzie z tego świata nie zapoznawszy się z jednym z najlepszych filmów w dorobku braci Coen.

__________________________________________________________________________________________________________________