„Przełęcz ocalonych” - gloria

„Przełęcz ocalonych” - gloria

Premiera „Przełęczy ocalonych” Mela Gibsona wieńczy powrót reżysera na salony i do hollywoodzkiej czołówki. I cóż to jest za powrót! Film opowiada prawdziwą historię Desmonda Dossa, sanitariusza w armii USA, który odmówił noszenia broni na froncie. Pełna aktów heroizmu, odwagi i poświęcenia produkcja z pewnością zapisze się na kartach historii kina jako jeden z najlepszych filmów wojennych, czego głównym powodem jest cudownie zekranizowana brutalność bitwy o Okinawę w 1945 roku.

 

Jednakże, „Przełęcz ocalonych” to nie jest film stricte o wojnie, w której jakąś rolę odgrywa Desmond (Andrew Garfield), a właśnie o Desmondzie, który musi skonfrontować swoje przekonania i sprawdzić własną siłę woli w ferworze wojny. Ponad połowę filmu spędzamy na poznawaniu historii młodego Dossa, który dorastał w miasteczku Lynchburg w stanie Wirginia. Już jako dziecko lubił wyzwania, a jego brat Hal jedynie podsycał jego zapędy. Podczas jednej z kłótni braci, Desmond uderza go cegłą w twarz. Martwiąc się, że jego brat nie przeżyje, w młodzieńcu rośnie pacyfistyczne przekonanie o złu, które drzemie w jakiejkolwiek broni. Natomiast wymykająca się spod kontroli kłótnia matki (Rachel Griffiths) z ojcem (Hugo Weaving), podczas której Desmond zmuszony jest zainterweniować i odebrać broń z rąk dręczonego koszmarnymi wspomnieniami z I WŚ ojca, sprawia, że chłopak poprzysięga sobie w duchu, iż nigdy nie chwyci w swe dłonie broni. Jest to obietnica złożona sobie, ale również Bogu.

 

Kolejne minuty to kolejne chwile z życia Desmonda. Poznaje uroczą pielęgniarkę Dorothy (Teresa Palmer) i wstępuje do armii, chcąc wesprzeć swoich rodaków w walce przeciwko wrogowi, który zniszczył Pearl Harbor. Świetna reżyseria Mela Gibsona doskonale wykorzystuje scenariusz napisany przez Roberta Schenkkana i Andrew Knighta. Wciąż nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że twórcy balansowali na bardzo cienkiej granicy pomiędzy realnością a kiczem. Wiele dialogów sprawia wrażenie wyjętych prosto z najczęściej rozpracowywanych klisz, ale to właśnie reżyseria Gibsona powoduje, że to wszystko nie ma znaczenia i każde ujęcie niesie ze sobą przesłanie, a dialogi są testamentem osobowości bohaterów.

 

To właśnie w tych momentach, kiedy Andrew Garfield mówi o swojej wierze uwidacznia się jego naturalność i przekonujące aktorstwo. Główny bohater zyskuje w naszych oczach za każdym razem, gdy wyjaśnia swoje stanowisko w sprawie noszenia broni. Dzięki odpowiedniemu nakreśleniu historii bohatera jesteśmy w stanie zrozumieć jego postawę, jednocześnie rozumiemy też obawy jego przełożonych i towarzyszy, którzy mogą nie czuć w Desmondzie wsparcia, jakiego w bitwie potrzebują. Podczas treningów w Fort Jackson jesteśmy świadkami tego, jak bardzo niszczące i uprzedzone jest to środowisko do takich osób: próby wymuszenia na nich rezygnacji, szantaże, a nawet ataki fizycznej przemocy (pewnej nocy, kiedy Desmond śpi, zostaje nagle wyrwany z łóżka i brutalnie pobity). Wszystko sprowadza się do momentu, w którym Desmond zostaje sądzony przez sąd wojskowy za niewykonanie rozkazu przełożonego (tj. chwycenie broni). Koniec końców trafia na front i wojna okazuje się być piekłem zarówno dla niego, jak i dla wszystkich młodych mężczyzn, którzy zdecydowali się wspomóc ojczyznę w trudnym dla niej okresie.

 

„Przełęcz ocalonych” jest filmem wybitnym, z solidną obsadą i zatrważającymi scenami bitewnymi, które zadowolą najzagorzalszych fanów „Szeregowca Ryana”.

 

Główną zaletą filmu są jego sceny batalistyczne. Po ponad godzinnych dywagacjach na temat moralności i przepisów wojskowych, zostajemy wrzuceni do piekła. Niemalże tak samo szybko, jak w „Szeregowcu Ryanie”. Pierwszy atak na przełęcz Hacksaw jest świetnie wyreżyserowaną około dwudziestominutową sekwencją walk, podczas których kule latają na lewo i prawo, granaty i wystrzały z moździerzy dziesiątkują przeciwników i ich taktyki, a medycy są zmuszeni do ciągłego biegu z leju do leju, by uratować jak największa liczbę osób. Lecz zanim dochodzi do właściwej walki, Gibson dostarcza nam zastrzyk adrenaliny - ciszę przed burzą. Kiedy żołnierzom udało się już wspiąć na szczyt klifu nie widzą nic, nie słyszą nic, a poruszając się dalej i dalej natrafiają na dywan trupów. Podobne uczucie dyskomfortu i napięcia, które zmuszało mnie do trzymania poręczy kinowego fotela, miałem podczas słynnej sceny konwoju w „Sicario” Denisa Villeneuve. Właśnie taki efekt dają sceny, które spełniają warunki świetnej reżyserii, doskonałych zdjęć i potęgującej napięcie muzyki.

 

Przemoc w „Przełęczy ocalonych” jest środkiem prowadzącym do celu, a jest nim realizm. Mel Gibson znany jest ze swojego podejścia do tej sprawy i bardzo go szanuję za trzymanie się realiów. Zawsze uważałem, że jednym z głównych elementów składających się na sukces „Pasji”, czy „Apocalypto” jest bycie wiernym historii i kulturze. Rzymianie mówili po łacinie, faryzeusze po hebrajsku, a Majowie w języku maya. Jest to rzecz rzadko spotykana, większość reżyserów przy produkcji filmów historycznych ucieka się do prostych środków, czyli do powszechnego stosowania języka angielskiego. „Przełęcz ocalonych” nie potrzebowała zmiany języka, ale wciąż jest to film wiernie oddający brutalność wojny - odrywane kończyny, wypruwane wnętrzności i śmiertelne strzały w głowę to codzienny widok w przełęczy Hacksaw.

 

Jeżeli jest coś, co mi przeszkadzało w najnowszym filmie Mela Gibsona to, prócz balansowania na granicy kiczu, niepotrzebna nadmierna gloryfikacja Desmonda oraz idący za tym patos. Desmond Doss uratował z Hacksaw 75 osób i należy mu się szacunek. To bohater. Po wojnie otrzymał od prezydenta Harry’ego Trumana Medal Honoru, najwyższe odznaczenie w kraju, jako pierwszy obdżektor (osoba, która odmówiła służby wojskowej z powodów moralnych, religijnych lub etycznych; odmówienie noszenia broni również się do tego zaliczało). Jednakże laurka, którą wystawił Dossowi Gibson jest mało naturalna, a tej naturalności szczególnie brakowało w ostatnich momentach filmu. Niemniej, jego reżyserski powrót to strzał w dziesiątkę. „Przełęcz ocalonych” jest filmem wybitnym, z solidną obsadą i zatrważającymi scenami bitewnymi, które zadowolą najzagorzalszych fanów „Szeregowca Ryana”. Baczność! Wrócił Mel Gibson.

 

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Cinema City Krewetka

__________________________________________________________________________________________________________________