„Psy mafii” – dywersja

Pokładałem dużo wiary w najnowszą produkcję Johna Hillcoata. Ten reżyser zauroczył mnie swoimi przepięknymi obrazami ukazującymi brutalność i męskość, spośród których trzeba wyróżnić „Propozycję”, której akcja rozgrywa się na pustyniach Australii, skąd Hillcoat pochodzi. Z bezgranicznych pustkowi wydobyto naturalne piękno, a obsada znakomicie odegrała najdrobniejszy szczegół ze scenariusza Nicka Cave’a. Również w „Gangsterze” duet udowodnił swoją wartość. Niestety, w „Triple 9” nie widać śladu tej zażyłości.

 

Pierwszą kwestią, w której „Triple 9” zawodzi, jest skupienie na akcji, która ma dać widzom niesamowite doświadczenie wymieszane z dużą dozą adrenaliny. Zarzut nie dotyczy tylko pierwszej sekwencji, w której bohaterowie projektują, przygotowują i w końcu przystępują do napadu na bank. Twórcy czerpali garściami z „GorączkiMichaela Manna, dzięki czemu sceny nabierają na dynamice i tajemniczości. Bardzo ważną zmianą jest użycie jako źródła suspensu ucieczki samochodowej zamiast wielkiej strzelaniny znanej z filmu z Robertem De Niro i Alem Pacino. Dzięki takim zabiegom, widz jest w stanie dostrzec małą iskierkę, która świadczy o kunszcie reżysera i tego, co jest w stanie osiągnąć, kiedy zabawa z formą i klasyką idą w parze z pomysłami.

 

Gdyby Hillcoat utrzymał tak wysoką formę przez cały metraż filmu, obraz byłby prawdziwym osiągnięciem. Niestety, zamiast tego otrzymaliśmy brutalny, brudny, ale pusty i przede wszystkim: banalny film. To, co z powodzeniem udało się w pierwszych dziesięciu minutach, szybko zostało zniszczone przez naciągane „ważne” rozmowy z ciemnych zakamarków barów. Scenarzysta Matt Cook najwidoczniej nie sprawdził dialogów, które tak skrzętnie wystukał na klawiszach klawiatury. Jego postacie używają języka sztucznego i wymuszonego, który zbyt polega na wszystkich kliszach, z których znane jest gangsterskie kino akcji.

 

Jest to najbardziej widoczne w scenie, w której po wykonanej robocie Michael Atwood (Chiwetel Ejiofor) przychodzi oddać swojej pracodawczyni łupy. Tą kobietą jest Irina Vlaslov, grana przez wspaniałą Kate Winslet (wspaniałą w ogóle, ale niekoniecznie w tym filmie), która, wyglądem przypominając rosyjską burdelmamę, zaczyna swoje filozoficzne dywagacje na temat niezwiązany ze sprawą, by wkrótce, ubijając ciasto w kuchni, rozmawiać ze swoim Wasylem, który przesiaduje w więzieniu.

 

W międzyczasie przechodzimy do dość nielogicznych punktów zwrotnych, które, mając na celu utrzymanie nas w niepewności, bardziej wybijają nas z rytmu, tworząc nieuzasadniony chaos. Przykładem jest śmierć jednego z członków gangu: w odwecie, akcie zemsty, dla zabawy, jako przestroga? Nie mam pojęcia.

 

Triple 9” to nie tylko tytuł filmu, nawiązujący do policyjnego wezwania, kiedy zostaje zabity funkcjonariusz, ale także odnośnik do dziewięciu bohaterów filmu, których mamy okazję poznać w filmie. Aż dziewięciu - gdyż Cook nie rozwiną i nie zbudował którejkolwiek z nich. Do teraz nie wiem, kto był głównym bohaterem filmu. Z jednej strony najwięcej akcji poświęcone jest sytuacji, w której znalazł się Michael, ale jednocześnie jego postać ma za mało czasu ekranowego i zwyczajnie nie daje on nam powodu, by go lubić lub znienawidzić.

 

To właśnie Atwood ma za zadanie wykonać ostatni skok, który jak twierdzi, jest niewykonalny. Czemu? Nie wiadomo. Do akcji werbuje swoich wspólników z poprzedniej roboty: skorumpowanych gliniarzy Marcusa (Anthony Mackie) i Franco (Clifton Collins Jr.) oraz brata swojego przyjaciela Gabe’a (Aaron Paul). By uśpić czujność policji i odwrócić wzrok od ważnego rabunku, wśród grupy pada pomysł dywersji – zabójstwo funkcjonariusza policji, na którego wezwanie odpowiadają wszystkie radiowozy w terenie. Rozwiązanie o tyle wygodne, ponieważ Marcus niedawno otrzymał nowego partnera Chrisa (Cassey Affleck), którego wujkiem jest detektyw Jeffrey Allen (Woody Harrelson). Natomiast ten ostatni prowadzi śledztwo w sprawie napadu z początku filmu. Brzmi jak telenowela? Dokładnie. Dużo postaci, dużo wątków i jedna historia, która łączy wszystko w nieklejącą się i chaotyczną całość.

 

Triple 9” miał zadatki na świetny film akcji. Wybitny reżyser, doborowa obsada oraz rodząca adrenalinę tematyka. Okazało się zupełnie odwrotnie. I choć film momentami dostarcza namiastki swoich możliwości, to mnogość budzących wątpliwości wątków jest niespodziewaną i niszczącą dywersją dla widza, który w pewnym momencie ma już zwyczajnie dość tej całej paplaniny i plątaniny.

 

Na koniec muszę przyznać, że nawet tłumaczenie tytułu jest rozczarowujące. Tytuł „Psy mafii” być może dobrze oddaje charakter produkcji Patryka Vegi, ale nie filmu który nie ma nic wspólnego nawet z filmografią Bogusława Lindy.

______________________________________________________________________________________________________________________________

 

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz