„Rozumiemy się bez słów”. Wdźwięczna cisza

Fabuła nie powala, scenariusz jest niedopracowany... co z tego? Przepłakałam pół filmu. - przeczytałam na jednym z portali filmowych.

 

Farma na francuskiej wsi. Kamera przedstawia rodzinę Bélierów: brodatego Rodolpha  o rubasznych rysach twarzy (François Damiens), jego żonę Gigi, przypominającą porcelanową laleczkę (Karin Viard) i ich dzieciaki: pyzatego Quentina (Luca Gelberg) oraz schowaną w za dużym swetrze Paulę (Louane Emera). To wokół tej przygarbionej i niepewnej siebie dziewczyny, zagranej przez jedną z półfinalistek francuskiego programu myzycznego „The Voice”, zostanie zbudowana historia, która zabierze widza w podróż po rozszeptanej krainie czarów. „Rozumiemy się bez słów” w reżyserii Erica Lartigau to obraz z pogranicza baśni i filmu. Zdjęcia nie pozostawiają wątpliwości: widz znajduje się w samym centrum stylu, który można śmiało nazwać realizmem magicznym, znanym z „Amelii” czy „Nietykalnych”.

 

Historia nie należy do skomplikowanych. Opowiada o codzienności: z jednej strony rodziny Bélierów, głuchoniemych farmerów zajmujących się wytwarzaniem i sprzedażą sera. Z drugiej strony, to opowieść o wewnętrznej walce nastoletniej dziewczyny, która jako jedyna w rodzinie słyszy i mówi. Codzienność fascynuje prostotą i szczerością. Bélierowie uwielbiają spędzać razem czas. Śmieją się ze swojej niepełnosprawności i uważają, że mają prawo krzyczeć, gdy mają wszystkiego dosyć i śmiać się w głos, gdy są zachwyceni. Tworzą swój własny świat, w którym faktycznie rozumieją się bez słów. To nie cukierkowy świat pozbawiony problemów i kompleksów, ale raczej ten przypominający klimat z książek Małgorzaty Musierowicz.

 

Widz czuje prawdziwość ekranowej relacji. Nie jest w stanie scharakteryzować żadnej postaci bez drugiego członka rodziny. Również głównej bohaterki, która zapętlona w ciepłą rodzinną relację, nie potrafi skupić się na sobie. Jest pochłonięta łączeniem świata rodziców ze światem zewnętrznym, co nie zawsze jest dla niej komfortowe. Na przykład wtedy, gdy podczas wizyty u ginekologa tłumaczy rodzicom, dlaczego nie mogą uprawiać seksu.

 

Dni mijają. Rodolph Bélier postanawia zgłosić swoją kandydaturę do funkcji burmistrza. Jego hasło wyborcze brzmi: Ja was słucham. Urzędujący kandydat pyta Paulę, czy jej ojciec naprawdę uważa, że ludzie wybiorą głuchego do sprawowania tak ważnej funkcji. Dziewczyna odpowiada, że skoro już raz wybrali kretyna, dlaczego mieliby nie wybrać głuchego. I na takim dowcipie bazuje cała komedia. Prostym, pokazującym dystans do niepełnosprawności, podszczypującym tolerancję i empatię widza.

 

Dwutorowość fabuły zbudowana jest na kontraście ciszy i dźwięku. Ten głośny świat należy głównie do Pauli, która każdego dnia próbuje połączyć funkcjonowanie w obu rzeczywistościach. Podczas jednych z lekcji śpiewu okazuje się, że dziewczyna ma niesamowity głos. Zakochana po uszy w Gabrielu (Ilian Bergala), postanawia spróbować sił w szkolnym chórze, by zaśpiewać w duecie z chłopakiem. Dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę z mocy swojego głosu – talentu, którego nie jest w stanie zrozumieć reszta Bélierów. Siłę marzenia o wyjeździe do Paryża i karierze muzycznej przesłania siła uczucia do rodziny, która nie wyobraża sobie życia bez pomocy córki.

 

W tym miejscu ogromny ukłon za kreację postaci pana od muzyki (Eric Elmosnino), który zupełnie nie przypomina Clementa Mathieu z „Pana od muzyki”. Mentor Pauli to zakompleksiony nieudacznik, który od lat marzy o karierze w Paryżu. Ta zdaje się, że nigdy nie nadejdzie, a ponieważ chórzysta doskonale o tym wie, wylewa frustrację na bogu ducha winnych uczniów. Trzeba wspomnieć także o doskonałej grze aktorskiej i możliwościach wokalnych głównej bohaterki, Louane Emery. Debiutująca na dużym ekranie piosenkarka została nagrodzona Cezarem w kategorii Najbardziej Obiecująca Aktorka. Warto docenić także drugoplanową rolę przyjaciółki Pauli, Mathilde, zagraną przez Roxane Duran. Dwudziestodwulatka ma na swoim koncie role w interesujących produkcjach filmowych, takich jak „Biała wstążka”, „Oddychaj” czy „17 dziewczyn”. Moim zdaniem w każdym z filmów aktorka wypadła nietuzinkowo, choć do tej pory nie otrzymała żadnej prestiżowej nagrody.

 

UWAGA SPOJLER!

 

Fabuła „Rozumiemy się bez słów” jest przewidywalna, dlatego nie mam oporów przed lekkim spoilerem. Film ma dwie sceny finałowe. Każda z nich jest niesamowita i nasycona takimi emocjami, że faktycznie pół sali kinowej pociągało nosem.

 

Pierwszą jest szkolne przedstawienie, do którego bohaterowie komedii przygotowują się przez większość filmu. W momencie występu duetu widz ogląda melodię przez pryzmat głuchych Belierów. To rewelacyjny zabieg, dzięki któremu można poczuć, jak ciężko rozumieć rodzicom dziewczyny jej pasję. Rodolph i Gigi potrafią wyczuć nastrój, jaki buduje występ ich córki. Trącają się łokciami, gdy widzą ocierających łzy wzruszenia słuchaczy albo pełne niedowierzania twarze zasłuchanej publiczności.

 

W drugiej scenie finałowej Paula zamienia się we odlatującego wróbelka, choć zupełnie nie przypomina Marion Cottiliard z „Niczego nie żałuję”. Dziewczyna prezentuje się na paryskim przesłuchaniu nie tylko jako uzdolniona, młoda wokalistka. Ona debiutuje przede wszystkim jako silna i niezależna córka.

 

To oczywiście tylko dwie spośród wielu wyjątkowych scen wartych zobaczenia. A może raczej, usłyszenia? Po prostu idźcie do kina, bo warto.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDAŃSK.

 

Autor: Justyna Jaranowska