„Showdown in Manila” – mały przegląd dawnych bohaterów

„Showdown in Manila” – mały przegląd dawnych bohaterów

Wraz z sukcesem serii „Niezniszczalni” do kin zaczęło trafiać coraz więcej filmów z gwiazdami kina akcji, które swoje największe sukcesy osiągnęły na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Zazwyczaj tego typu próby kończyły się porażkami, często jeszcze okupionymi problemami z dystrybucją, czyniąc z nich wariacje  na temat pułkowników. Tegorocznym  przedstawicielem  tego  nurtu jest film „Showdown in Manila”. Pojawia się w nim jednak kilka wyjątków od reguły.

Policjant Nick Peyton jest przywódcą grupy uderzeniowej VCU biorącej udział w akcji mającej na celu złapanie groźnego przestępcy. Oczywiście akcja kończy się klęską i jego odział wpada w pułapkę. Tylko Peytonowi (Alexander Nevsky) udaje się przeżyć, a w nagrodę czeka go usunięcie ze służby. W nowym życiu zakłada spółkę detektywistyczną ze swoim kolegą Charliem (Casper van Dien). Pewnego dnia dochodzi do zabójstwa Mathewa Wellsa (Mark Dacascos) na oczach jego żony (Tia Carrere), za które odpowiedzialny jest Aldric Cole (Cary–Hiroyuki Tagawa) i jego prawa ręka Dorn (Matthias Hues).

Historia to klasyka gatunku. Tutaj absolutnie nie wychodzi poza schemat. Może jedynym wyjątkiem jest partnerujący głównemu bohaterowi Charlie, będący detektywem- seksoholikiem, co doprowadza do kilku ciekawych sytuacji w filmie i mogłoby  rozładowywać napięcie, gdybyśmy takiego w filmie Dacascosa uświadczyli.

Strzelaniny w „Showdown in Manila” przypominają niestety jakąś tanią rekonstrukcję czy zabawy dzieciaków na podwórku. Z tym, że bez ich zapału i energii. W tym filmie za każdym razem, gdy oglądamy scenę akcji, emocje spadają do zera. Protagoniści i antagoniści wyraźnie nudzą się w tych fragmentach filmu, które kiedyś pomogły im wybić się w Hollywood. Widz czuje to samo. Gdy oglądałem finałową potyczkę, złapałem się na tym, że mój umysł uciekł gdzieś indziej. Nawet krew, wywołana ranami z broni palnej, nie cieszy jak kiedyś. Trup sobie, a ona sobie. Komuś wyraźnie przydałyby się korepetycje od głównego bohatera serialu „Dexter”. Ciekawy jest fakt, iż pomimo że na ekranie widzimy wiele gwiazd kina kopanego, to sztuki walki możemy zaobserwować w ilościach śladowych. Widać lekarze nie pozwolili dawnym wirtuozom przemocy na więcej.

 

Pomimo że mamy do czynienia z dziełem lichym, to mimo wszystko jest to jakiś sentymentalny powrót do czasów kaset wideo i bohaterów tamtych dni.

 

Ciekawą sprawą jest obsada. Niemal każdy, kto ma do zagrania chociaż dwie minuty, ma za sobą główne rolę w filmach lub serialach w latach 1989-1997. Przez krótką chwilę na ekranie widzimy reżysera tego filmu, Marka Dacascosa („Kickboxer 5”), jego żonę gra Tia Carrere („Zagniewani Młodociani”). Protagonistów reprezentują takie tuzy jak Cynthia Rothrock („China O’Brien”), Don Wilson (cykl „Krwawa Pięść”) i Olivier Gruner („Miasto aniołów”). Antagoniści to kultowy Matthias Hues („Mroczny Anioł”) i jeden z najbardziej charakterystycznych bad guyów lat dziewięćdziesiątych Cary – Hiroyuki Tagawa („Mortal Kombat”). Najwięcej czasu ekranowego spośród dawnych gwiazdorów dostaje jednak Casper van Dien z „Żołnierzy Kosmosu”.

Drugą rolą jaką spełnia film jest promocja. Możemy obserwować piękne krajobrazy Filipin. To zawsze wzbogaca produkcję, a jednocześnie jest elementem trudnym do oceny, bo na ile przyjemność, jaką sprawiają nam widoki (m.in. wyspa Boracay) może zatuszować naszą opinię o mieliznach, jakich w produkcji pełno. Trzecią, najmniej oczywistą osobą promowaną przez ten film jest Hazel Faith Dela Cruz. Zapytacie kto to jest? Hazel jest filipińską piosenkarką, której utwory takie jak „Everything takes time”, mają swoją nie najmniejszą publikę na You Tube.

Wydaje się jednak, że wszystkie wymienione czynniki mają za zadanie promować inną osobę. Główną rolę w filmie gra Alexander Nevsky. Aktor ten, drugą już dekadę próbuje odnaleźć swoje miejsce w kinie akcji, jak na razie z marnym skutkiem. Jego początki są dość ciekawe, prawdopodobnie ciekawsze niż sam film. Rozpoczynał jako bokser amator, kulturysta i autor książek na temat fitnessu, by następnie rzucić się w wir aktorstwa, a że sukcesy nie przychodziły, założył wytwórnie Hollywood Storm, która produkuje filmy z jego udziałem, w których znalazło się miejsce również dla kilku innych dawnych gwiazd.

Pomimo że mamy do czynienia z dziełem lichym, to mimo wszystko jest to jakiś sentymentalny powrót do czasów kaset wideo i bohaterów tamtych dni. Dlatego też nie mogę ocenić tego filmu niżej. Niczym na zlocie absolwentów, ze smutkiem możemy stwierdzić, że nie wszystkim się udało, ale w sumie dobrze móc jeszcze raz zobaczyć znajomych z dawnych lat.

_________________________________________________________________________________________________________________