Skoro są wakacje, to czas na „Raport Pelikana”

Pewne filmy najlepiej smakują w konkretnych okresach – Boże Narodzenie to czas przygód Kevina samego w domu i w Nowym Jorku, Święto Zmarłych to najlepszy moment na „Znachora”, a cykl Święta polskie jednoznacznie kojarzy produkcje i święta w polskim kalendarzu kościelnym i świeckim. Dla mnie lipiec i wakacje to od kilkunastu lat „Raport Pelikana”. Najwyraźniej Julia Roberts walcząca o przeżycie w intensywnym prawniczym świecie Johna Grishama to wszystko, czego mi potrzeba w trakcie letniego wypoczynku.

 

Darby Shaw (Roberts) to uzdolniona studentka prawa, która romansuje z jednym ze swoich wykładowców, Thomasem Callahanem (Sam Shepherd). Zabójstwa dwóch członków Sądu Najwyższego inspirują ją do podjęcia własnych badań, w wyniku których powstaje teoria zakładająca, że w morderstwo wplątane są bardzo wpływowe osoby ze świata polityki. Darby pokazuje wyniki swojej pracy Callahanowi, a ten przekazuje je z kolei swoim przyjaciołom. Od tego momentu wszystkim, którzy stykają się z tytułowym raportem, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…

 

Pierwszy zamach zagrażający bezpośrednio życiu Darby to scena, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, kiedy oglądałem ją po raz pierwszy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Roberts przechodzi w pojedynczym ujęciu przez całą gamę emocji – od rozmarzonego uwielbienia, poprzez szok, aż do bezbrzeżnej rozpaczy. To świetny, zaskakujący i bolesny moment, który ustawia cały film. Gęsta atmosfera stałego zagrożenia towarzyszy nam od tej pory nieustannie, a Darby musi wykorzystywać całą swą inteligencję, aby przeżyć. Intryga jest bardzo skomplikowana i do końca  nie można być pewnym, komu ufać, jak w wielu filmach świetnego Alana J. Pakuli.

 

Jedyną osobą, która pozostaje poza wszelkimi podejrzeniami widzów, jest dziennikarz śledczy Gray Grantham. To kolejna rewelacyjna rola Denzela Washingtona, idealnie ważącego proporcje między sympatyczną powierzchownością a nieustępliwością wynikającą z wykonywanego zawodu jego bohatera. Oboje główni aktorzy zostali przyjaciółmi w trakcie kręcenia, co zresztą znalazło potwierdzenie, kiedy Roberts przed wyczytaniem nazwiska Washingtona jako laureata Oscara dla najlepszego aktora za rolę w „Dniu próby" niesławnie stwierdziła: „Kocham swoje życie”. Podobną więź nawiązali w tym filmie ich postacie, co stało się ważną bronią w ich walce o ujawnienie raportu. O ile Darby powstała z myślą o Roberts, o tyle John Grisham początkowo nie był przekonany do Washingtona w roli Granthama, ponieważ wykreowany przez niego mężczyzna nie był czarnoskóry.   

 

Prawa do sfilmowania powieści zostały wykupione jeszcze przed jej oficjalną premierą i producenci słusznie wierzyli w potencjał tej sensacyjnej historii, zwłaszcza w kontekście sukcesów finansowych filmów Julii Roberts po „Pretty Woman". Jestem ciekaw, czy uda mi się teraz kupić tę aktorkę jako córkę Sama Sheparda w nadchodzącym „Sierpień Oklahoma" po tylu latach oglądania ich w roli kochanków?! Póki co pozostaje mi kultywować tradycję i po raz kolejny zasiąść do mojego ulubionego Grishama, skoro wciąż jeszcze trwają wakacje…

 

Autor: Jakub Neumann

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz