„Słaba płeć?” Płeć – niekoniecznie, film – ewidentnie.

Kino wydaje się być negatywem naszej codzienności. Jest barwne, intensywne, widowiskowe, a życie szare, nudne i nieefektowne. Jednak, aby przeżywać przed ekranem cudowne chwile, musimy utożsamić się z postaciami, a to oznacza – uwierzyć w realność tamtego świata. W realność świata przedstawionego w produkcji „Słaba płeć?”, uwierzyć próbowałam przez cały czas trwania seansu. Nie zdołałam. Nie zdołałam także utożsamić się z bohaterami, bo jedyny, którego występ emocjonował, zmarł w połowie filmu. Mimo braku cudownych doznań, przeżyłam moment radości. Szkoda tylko, że było to w trakcie napisów końcowych.

 

Niby głupio się tak pastwić, ale czy nikt nie spodziewał się hejtu, robiąc kolejną komedię romantyczną w nowoczesnych wnętrzach Warszawy, w której znowu chodzi o to, że my, kobiety, latamy za karierą i pieniądzem, gubimy sens życia i prawdziwe wartości, zapominając o naszym największym marzeniu – byciu żoną i matką? Ja się spodziewałam. A i tak przez cały seans nie mogłam wyjść ze zdumienia: co autor miał na myśli?

 

Korpoświat jest zły. Rządzi w nim kłamstwo i twarda reguła pieniądza. Jak śpiewał James Brown,  „It's a Man's World”. Kobiety karierę mogą zrobić wyłącznie przez łóżko. Chyba, że się jest niepełnosprawną – wtedy sytuacja wygląda odrobinę lepiej. Kobieta w tej dżungli musi cały czas uważać, bo chciwy taksówkarz na pewno ją okantuje, a kochanek tylko czeka, żeby zostawić żonę i zwalić się na głowę. Trąci stereotypem na kilometr?

 

Film śmiało mógłby wejść w skład polsatowskiego serialu paradokumentalnego „Słoiki”, który ukazuje losy naiwniaków, przyjeżdżających do stolicy w poszukiwaniu lepszego życia. Jak łatwo zgadnąć, wielu z nich przeżywa zawód i wraca z podkulonym ogonem do swoich mieścinek.  Bohaterka „Słabej płci?” to typowy „słoik”, który zaharowuje się w korpo, nawet nie zauważając, że życie mija gdzieś obok. W dodatku niespełnione ambicje (swoje i matki) zmuszają ją do podkoloryzowania rzeczywistości. I tak, kawalerka na Bródnie (zamieszkiwana w spółę z przyjaciółką) robi za wilanowski apartament „z widokiem na bagna”, posada audytora za stanowisko dyrektora, a markowa torebka to efekt dwóch lat życia „na samej sałacie”. Śmiało można współczuć – tyle harówy, a tu ani kasy, ani radości z życia. Mimo to, takiej Zośce (Olga Bołądź) się zazdrości, bo w sumie niebrzydka, ma parę fajnych garsonek, cięty język, sympatycznego psa, a i kawalerka całkiem przytulna. Promuje wprawdzie związki na jedną noc (więc już raczej z babcią na seans nie pójdziemy) i romansuje z obrzydliwie bogatym właścicielem restauracji (Marek Bukowski), niszcząc jakąś przykładną rodzinę, ale też pomaga niepełnosprawnej koleżance (Magdalena Kumorek) i ma dużo cierpliwości dla zblazowanej współlokatorki (Marieta Żukowska), więc można jej wybaczyć. W końcu nie samą pracą człowiek (zwłaszcza człowiek-kobieta) żyje. Jednak jej pozorna siła szybko zostaje zanegowana.

 

To bardzo męska wizja świata. Wizja świata mężczyzny, który fantazjuje o twardej, niezależnej kobiecie, która idzie pod prąd, rzuca ostrymi frazesami i jest gotowa na wiele. W jednej chwili twórca odbiera jej silną osobowość, tak jak prezes Ryszard (Piotr Głowacki) pozbawia ją pracy – perfidnie i podstępnie. Kobieta jest słaba, załamana i płacze. Kobieta musi walczyć o przeżycie, pracując jako kelnerka. Kobieta spotyka wybawcę – męskiego mężczyznę, uprawiającego męski zawód stolarza. Nareszcie kobieta może być w pełni kobietą. Wiwat patriarchat!

 

Patriarchalna struktura przejawia się też w wizji widza. Komedie romantyczne z reguły adresowane są do kobiet. Kobieta-widz odbiera film poprzez emocje, i to te najprostsze. Jednak, aby widz-mężczyzna nie wyszedł z kina zawiedziony, serwowane są idiotyczne sceny, w których bohaterki latają po mieszkaniu tylko w bieliźnie – bez fabularnego uzasadnienia. Właściwie to uzasadnienie jest: ku pokrzepieniu męskiego oka widza.

 

Panuje obiegowa opinia, że w polskim kinie brakuje dobrych scenariuszy. Ten film potwierdza tę tezę. Na początku mamy dwie bohaterki, w połowie Marianna (grana przez Marietę Żukowską) znika. Nie wiemy, co się z nią dzieje, powraca dopiero w ostatnich scenach. Nie dziwią także nieumotywowane psychologicznie, nagłe zmiany zdań bohaterów, wątek romantyczny o zerowym prawdopodobieństwie czy to, że główna intryga nie domaga. Nie trzeba się martwić scenariuszem, gdy ma się pod ręką cały worek stereotypów, którym nie omieszkano, każdego z bohaterów, chojnie obdarować. Poza tym obsada: Bołądź, Adamczyk, Figura, Dziędziel itd. – może w polskim kinie brakuje już też aktorów?

 

Ukazanie korporacyjnych reguł, reklamówka Warszawy, miłość od pierwszego wejrzenia, refleksja nad hierarchią wartości, relacje matki z dorosłym dzieckiem, obraz współczesnej kobiety. „Słaba płeć?” to cykl ładnych, schematycznych obrazków, demaskujących nowomiejski sen o sukcesie. W zamyśle, twórcy postanowili przerysować i wyostrzyć pewne zdarzenia, jednak nie podołali konwencji. Gdzieś po drodze wszystko się rozsypuje i gubi. Komiczne partie zwolnień/przyjęć pracowników, spot reklamowy nieistniejących linii lotniczych czy reakcja alergiczna zagranicznego zleceniodawcy (Piotr Adamczyk) to za mało, aby stworzyć prześmiewczą satyrę.

 

Kino nie musi być sztuką, może być wyłącznie rozrywką, ale co, gdy nie jest nawet zabawą? Mam chociaż nadzieję, że ekipa na planie bawiła się znakomicie.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA - repertuar >>

 

Autor: Magda Mielke

Forum:

Data: 2016-01-27

Dodał: Fiorella

Temat: Nie taki zły..

Poniekąd zgadzam się z powyższą recenzją. Jest tu wymienionych tyle wad, że więcej chyba nie sposób wymyślić..dodam więc może coś na obronę: gra gł. aktorki wg mnie była w sumie bardzo dobra. Fabuła owszem nie jest wyszukana, krótko mówiąc jest bardzo przewidywalna, zatem ludzie szukający wrazen czy tez niespodziewanych zwrotow akcji - tutaj tego nie znajdą! Mimo wszystko film ogląda się całkiem przyjemnie ;)

Wstaw nowy komentarz