Sobą być, więcej nic. „Planeta singli”

Seans „Planety singli” startuje: wpierw widzimy wysilone żarty oraz przesadzone aktorstwo. Ni to wiarygodne psychologicznie, ni to śmieszne, prędzej irytujące. Jednak -  zupełnie niespodziewanie – okazuje się, że im dalej w metraż, tym jest coraz lepiej. Nie dość, że nie zdarza się to zbyt często w kinematografii w ogóle, to już na pewno nie w polskich komediach romantycznych. A ciężko było spodziewać się świetnego obrazu po tak odstraszającym zwiastunie.

 

No, może nie do końca to polska produkcja – i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Mitji Okornowi, słoweńskiemu twórcy „Listów do M.”, udał się kolejny już film z „naszą” obsadą. Po drugie, „Planeta singli” została stworzona na modłę amerykańską, lecz umieszczona w polskich realiach. Tradycyjnie jednak akcja toczy się w zamożniejszym  środowisku „Warszawki” – w mniejszych miastach najwidoczniej nie ma warunków do szczęśliwej miłości… Jakkolwiek by nie było, główna para wydaje się pochodzić jak gdyby z różnych ziemskich (nomen omen) planet.

 

Agnieszka Więdłocha jako Ania Kwiatkowska, czyli główna „rozgrywająca” (nie tyle tytułową aplikację służącą do randkowania, lecz przede wszystkim fabułę) nie do końca przekonuje pod względem aktorskim, lecz na szczęście nie na tyle, by zepsuć ogólne wrażenie z projekcji. Jej postać to młoda nauczycielka muzyki w jednej z podstawówek, wciąż dominowana przez zaborczą matkę. Ku zdumieniu koleżanek zafascynowanych najpopularniejszym prezenterem w telewizji, nie chce mieć do czynienia z nachalnym bajerantem, który w walentynki dosiada się nieproszony do jej stolika. Prędzej byłaby skłonna ulec Piotrowi, wybitnie „niewydarzonemu” w-fiście (zabawny Paweł Domagała). W końcu jednak, w trosce o dobro swoich uczniów z kółka muzycznego (w zamian za swoje zmagania ma otrzymać fortepian dla szkoły) zgadza się na nietypową współpracę z Tomkiem Wilczyńskim (Maciej Stuhr). Ich umowa wydaje się z początku prosta: zadaniem Ani jest wyłącznie umawianie się na randki z przeróżnymi przedstawicielami płci brzydkiej (a często i „głupiej”) poznanymi w Internecie, a następnie zrelacjonowaniu tychże zajść Wilczyńskiemu oraz Marcelowi (Piotr Głowacki) – jego wiernemu producentowi (którego płeć piękna skądinąd nie interesuje w ogóle). Co istotne, owe spotkania z adoratorami mają odbywać się bez towarzystwa wścibskich kamer. Choć relacja nowopoznanej pary jest w filmie nadrzędna, wątek nie mniej wybuchowej przyjaźni obu panów zostanie wkrótce rozwinięty.

 

Komercyjna telewizja stanowi w „Planecie singli” uosobienie taniego splendoru i degrengolady wszelkich wartości, którym – zdawałoby się – hołduje gwiazdor. Pozornie cyniczny Tomek – nastawiony na utrzymanie wysokiej oglądalności swego pieprznego programu „Świat według Wilka” z muppetowymi kukłami – miałby w tym układzie wykorzystywać bez najmniejszych skrupułów perypetie miłosne Ani do celów rozrywkowych. Ale oczywiście szanujący się rom-com tak skończyć się nie może… Warto doczekać do momentu, gdy celebryta (skrywający typowego polskiego romantyka za fasadą cynika), strzelając sobie w stopę, „niszczy” instytucję, która go karmi. Pozostaje przy tym szczery wobec siebie i zachowuje godność. Niegłupie przesłanie.

 

Równolegle prowadzony jest jeszcze jeden wątek, mianowicie rozpadającego się małżeństwa przyjaciółki Ani – Oli (Weronika Książkiewicz). Podobnie jak główna bohaterka, jest ona niespełnioną artystką. Zamiast jednak uczyć w szkole, trudni się fryzjerstwem. Uważa się wręcz za „psycholożkę włosów”, co bynajmniej nie spotyka się ze zrozumieniem wśród pracodawców. Kłótnie między małżonkami nie są tutaj (a przynajmniej nie do końca) wynikiem zaniku uczuć pary, lecz skutkiem złośliwej intrygi Zośki (Joanna Jarmołowicz) – córki Bogdana (Tomasz Karolak) z pierwszego małżeństwa, która próbuje uwolnić się od irytującej macochy. I tak oto jedni się od siebie oddalają, podczas gdy drudzy zbliżają, toteż seans, będąc wyciskaczem łez, potrafi wywołać również śmiech. Czyli prawie jak „Moje córki krowy”, lecz nie z tak samo dobrym skutkiem.

 

Tym niemniej poziom artystyczny lekkiej polskiej produkcji może wręcz zdumiewać, ale do czasu, gdy zwróci się uwagę na liczne grono odpowiedzialne za jej scenariusz. Można by zawczasu prorokować, że „gdzie kucharek sześć…”, ale przy takim rozkładzie sił, produkcja ma solidne „plecy” i trudniej o spektakularną wpadkę, gdy „każdy kryje każdego”. Będąc dokładnym, należy uściślić, że owe grono składa się jednak z piątki, a nie szóstki osobliwych „kucharek”: amerykańskiego reżysera i scenarzysty Sama Akiny („Zabójcze porachunki”), dziennikarza i byłego dyrektora artystycznego gdyńskiego festiwalu filmowego Michała Chacińskiego (przemykający przez ekran na fotografiach) oraz dwójki debiutujących scenarzystów: Julesa Jonesa i Łukasza Światowca, zaś brakujący element układanki stanowi sam Okorn. Bynajmniej nie jest to zarzut, lecz logiczne uzasadnienie zastanego stanu rzeczy. Efektem tej zbiorowej pracy jest scenariusz z porządnymi dialogami - znakomicie wyważony, jeśli idzie o jakość żartów, poziom wzruszeń oraz liczbę zwrotów akcji. A wtórność względem wcześniejszych produkcji amerykańskich jest w tym wypadku najzwyczajniej w świecie użyteczna.

 

Jeśli ktoś przegapił seans walentynkowy, będzie miał jeszcze okazję nadrobić zaległości, bowiem „Planeta singli” cieszy się zasłużonym zainteresowaniem ze strony widzów, toteż zapewne nieprędko zejdzie z afisza.

 

SEANS OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI CINEMA CITY KREWETKA

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz