Sorry, czy to gniot? „Płynące wieżowce”

Po średnim obrazie „W sypialni”, Tomasz Wasilewski znów zaproponował dramat. Pod względem artystycznym to jednak istna tragedia. W wywiadach nie ukrywa, że płeć ostatniego dzieła (hehe, jak to zabawnie brzmi!) została wybrana na samym końcu, gdyż film miał opowiadać o uniwersalnej miłości. Stało się inaczej - wyszedł uniwersalny gniot. Ciężko wierzyć jego słowom, podobnie jak kinematograficznej wydzielinie, którą firmuje. Produkcja wydaje się być zaledwie tanim chwytem obliczonym na szok i niesmak. Pytanie tylko, czy jest się jeszcze czym bulwersować? Może odgłosami pod prysznicem, które bardziej przypominają szorowanie zębów niż „polerowanie głowicy”? Najwyżej tym, że ktoś próbuje nam sprzedać żenującą wielkomiejską kalkę z „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Tam nie stanowiło roli, reprezentantów jakiej płci oglądamy na ekranie. Tutaj na projekcję nie mamy ochotę patrzeć – nie tyle ze zgorszenia, co z nudy. Dlatego na koniec zdradzamy zakończenie. UWAGA! Ostatni akapit czytacie na własną odpowiedzialność.

 

Obawiam się (a właściwie jestem pewny), że nie ukazano miłości w wymiarze dojrzałym. Film – w założeniu pewnie tolerancyjny – wyszedł antygejowski. Nie jestem „z branży”, ale chyba nie tak to wygląda. Wasilewski może i wie lepiej ode mnie, nie wnikam. Sądząc po „Płynących wieżowcach” na pewno nie potrafi wiedzy przekazać (o ile rzeczywiście ją posiada). Albo nie umie wyciągać wniosków. Przygotowując się do obrazu o miłości homoseksualnej, najwyraźniej nie przemyślał sprawy – szczególnie na poziomie psychologii. Zabrakło ciekawego pomysłu na ujęcie przytaczanej historii. A wystarczyło choćby sięgnąć po „C.R.A.Z.Y.”, „Zupełnie inny weekend” (by obrać słuszny azymut) albo „High Art” (jako pustak ku przestrodze). Albo – żeby nie szukać daleko – po rodzime „W imię”, które zachowało subtelność formy. Tylko czy naprawdę można „Płynące wieżowce” uważać za prawdziwy film gejowski, jeśli po prostu opowiada on o przeciętnej zdradzie, która wyewoluowała do poważniejszego uczucia i wyparła tę wcześniejszą, „zastaną” miłość? Takich filmów było już mnóstwo – w każdej konfiguracji płciowej. Może po prostu Wasilewskiemu brakuje lat, żeby robić kino autentycznie „mądre”? A do tego potrzeba czegoś więcej niż wyświechtanych „problemów” i powolnej akcji, żeby widz poczuł jakże wielgachny ból egzystencjalny bohaterów. A jeden jedyny punkt intrygujący to specyficzne, para-erotyczne relacje Kuby (Mateusz Banasiuk) z matką (Katarzyna Herman).

 

Mam wrażenie, że Wasilewski podszedł do materii w wyrachowany sposób: „pokażę niewiele, to widzowie dopowiedzą sobie coś mądrego”. Ja nie zamierzam. Film winien być swoim własnym rzecznikiem. Punkt wyjścia mógł się jeszcze sprawdzić, jeśli w metraż wpakowano by jakąkolwiek ważką treść. Wasilewski tylko udaje, że ma nam coś do powiedzenia. Film-wydmuszka złożony ze szczątków fabularnych desperacko stara się dotykać tematów istotnych, choć niczego mądrego sobą nie reprezentuje. Scenariusz nawet nie umożliwia aktorom rozwinięcia skrzydeł. Ciężko powiedzieć czy wierzymy marionetkom, skoro nawet ich władcy nie potrafimy zaufać. Wasilewski pod pozorem głębi pokazuje nam duet obślinionych zwierzaków kierujących się prymitywnym instynktem. Zamiast uczłowieczyć swoje postacie nienormatywne pod względem preferencji seksualnej, woli ukazać je jako osoby niekontrolujące swojego popędu. Pokusa aż każe im współżyć przy… bramie. Serio? Paradoksem tej sceny jest fakt, iż żadnego pożądania nie czujemy. Podobnie odczucie przewija się przez cały „suchy” seans.

 

„Nigdy nie myślałem, że spotkam kogoś takiego jak ty” – rzecze w pewnym momencie jeden do drugiego. „Takiego”, czyli jakiego? Film nie dostarcza odpowiedzi na to pytanie. Jak i na żadne inne. Co ich właściwie połączyło? Patrzenie na siebie? Bo te zdawkowe rozmowy „zakochanych” są żenujące i byłyby takie same w każdym innym zestawieniu – płciowo-rasowo-etniczno-wyznaniowym. Ich „romantycznym podróżom” również brakuje fantazji – reżyserskiej i scenariuszowej. Kluczowe sceny erotyczne zrealizowano niesmacznie (na szczęście bez zbędnych szczegółów) i strasznie łopatologicznie. Są to emocjonalnie puste akcje, jakby żywcem wyjęte z pornosa. Bez krzty artyzmu zupełnie. I realizmu (patrz: sceny pocałunków – we wszystkich konfiguracjach). Pewnie reżyser-młokos na tym nie poprzestanie. Czym Wasilewski dopełni swą seksualną trylogię? Obstawiam „trans”. Tylko mam coraz mniejszą ochotę na oglądanie czegokolwiek sygnowane jego nazwiskiem.

 

Osobną sferą ukończonego produktu są rozbrajające dialogi. „Musicie popłynąć swoje życiówki” – tak brzmi wiarygodny tekst z ust trenera? Domyślam się, kto bynajmniej nie osiągnął swojej życiówki, pisząc dialogi. Podobnych kwiatków można wymieniać właściwie w nieskończoność: „Sorry, to jest joint?”. „Sorry, to jest gniot?” – chciałoby się spytać Wasilewskiego natychmiast po seansie.

 

A co bohaterowie czynią, gdy kwestie milkną? Z reguły jedzą. A w opowieści właśnie mięsistego scenariusza zabrakło - wciągającego i niebanalnego. Być może przesadnie rozciągnięta całość „jakoś” obroniłaby się w postaci krótkometrażówki – tylko co za tym przemawia? Decydujące sceny wołają o pomstę do nieba, już nie mówiąc o pozostałych zapchajdziurach czasowych – istnych mieliznach fabularnych. W większości są to codzienne czynności, które wprowadzają niewiele informacji do wizerunku bohatera i jego otoczenia. Przykład? Bieganie. Dużo biegania. Czyżby ucieczka przed przeznaczeniem? Strzelam. Odkrywanie własnej tożsamości również reżyser nie ukazał tak, żebyśmy chociaż przez sekundę uwierzyli w autentyczność odgrywanych bolączek (no i przyjemności również). Najgłupsze wydają się jednak charakterystyczne dla seansu podróże samochodem – modelowy przykład wypełniacza. Ok, wiemy co miały symbolizować ujęcia w tunelu, ale… no właśnie – czy bronią się same? Nigdy w życiu. Wydaje się, że nawet durną dykteryjkę na koniec dołożono na siłę - tylko po to, by się tytuł zgadzał. Na domiar złego, pod względem technicznym obraz również nie ma niczego do zaoferowania. Zdjęcia są kompletnie nieciekawe, a muzyka nie zwraca na siebie najmniejszej uwagi.

 

*UWAGA! ZŁY AKAPIT!*

(zawiera istotne szczegóły zakończenia)

 

Koniec końców, największy dylemat bohatera – cokolwiek tragicznie - ale rozwiązuje się sam. Gdy już okazało się, że dziewczyna Kuby zaszła w ciążę (akurat jak chciał odejść z Michałem! Przypadek? Nie sądze…), Michał (Bartosz Gelner) zostaje pobity na śmierć (o zgrozo!), czekałem tylko na samobójstwo Kuby - by ostatecznie przelała się czara goryczy. Wraz ze znajomymi opuściliśmy salę wstrząśnięci. Ale to nie było katharsis. To było zdumienie: jakim cudem można w filmie nie zawrzeć NIC? Moje marzenie się nie spełniło. Ale oto pierwszy raz w recenzji zdradziłem zakończenie opisywanego filmu. Czuję, iż spełniłem patriotyczny obowiązek. Jestem z siebie dumny.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Data: 2014-04-18

Dodał: "Autor"

Temat: AD. IMO

Nie wydaje mi się, żeby to był obraz o akceptacji, lecz o - powiedzmy "zmianie priorytetów". Niestety los obrócił się przeciwko delikwentowi i zmuszony został do powrotu do wcześniejszych priorytetów - akurat wtedy, gdy znalazł odwagę, by iść nową drogą ;)
2 - może publiczna toaleta chociaż? :P
3 - trochę nie wiedziałem jak ugryźć tę scenę - trochę mi się podobała i trochę nie :P
4 - nie wiem czy to miałaś na myśli, ale reżyser podobno tez nie jest z branży :) gdy film jest dobrze zrobiony, to zawsze da się utożsamić z bohaterem, nieważne ile by się miotał. Tutaj nie dałem rady ;)

Data: 2014-04-18

Dodał: AP

Temat: 50/50

Ja się podpisuję zarówno pod częścią argumentów Filipa jak i Marty. Na pewno nie myślałem o nim do tej pory aż tak krytycznie jak autor recenzji:-)

Data: 2014-04-17

Dodał: Marta ;)

Temat: IMO

Nie mogę się zgodzić z niektórymi kwestiami. To nie jest film o zdradzie ani o miłości,, nic z tych rzeczy. To jest film o wewnętrznej walce głównego bohatera dotyczącej braku akceptacji własnego siebie. Próbuje z tym walczyć będąc ze swoją dziewczyną, mówiąc jej czułe słówka. Niestety jego dylemat nie "rozwiązuje się sam" na końcu... ostatnia scena w wannie pokazuje, że pozostał w tym schemacie, który narzuca mu społeczeństwo. Bezradność, koleś się poddaje. Scena na basenie podczas zawodów też nie jest przypadkowa - główny bohater nie może się zbuntować w realnym świecie więc chociaż pod wodą pozwala sobie na taką chwilę 'buntu". Niemy krzyk. Bardzo wymowna scena.

Seks przy bramie.. a gdzie mieli to zrobić? Jeden z nich mieszkał z rodzicami a drugi z dziewczyną i siostrą - kiepskie alternatywy;P

Sceny, w których ktokolwiek wspomina "jestem gejem" i wszyscy starają się nagle zmienić temat - GENIALNE moim zdaniem (m.in. obiad rodzinny). Bardzo trafione.

Też nie jestem "z branży" ale staram się zrozumieć głównego bohatera i wczuć w jego sytuację. Zagubiony, miota się cały film. Postać tragiczna. Reżyser zrobił film pod siebie. Tyle:)

Wstaw nowy komentarz