„Spadkobiercy" - daleka droga do raju

George Clooney zdecydowanie ostatni okres swojej kariery może zaliczyć do wyjątkowo udanych. Najpierw mogliśmy go oglądać w filmie Jason'a Reitman'a „W chmurach" (2009), który nominowany był do Oscara w 6 kategoriach, potem na ekranach naszych kin zagościł dramat polityczny „Idy marcowe" a obecnie na dużym ekranie zobaczyć możemy „Spadkobierców". Trzeba więc przyznać, że obecność Clooney'a znacząco podnosi poziom jego filmów, skoro z mało atrakcyjnych gatunkowo produkcji potrafił zrobić kinowe i festiwalowe hity. No bo czym tak naprawdę jest najnowsza historia opowiedziana przez Alexander'a Payne'a, czyli wspomniani „Spadkobiercy"?

 

Matt King, biznesman mieszkający i pracujący na Hawajach, zawsze był „zapasowym" rodzicem. Zawsze zbyt zajęty pracą, żeby skupić się na rodzinie - swojej żonie i dwóch córkach, młodszej Scottie i kilkunastoletniej Alexadrze. Pewnego dnia jednak, Matt zmuszony zostaje do zamiany swojego biura na szpitalny pokój, w którym śpiączka powoli zabiera z tego świata jego żonę. Teraz ojciec, który niewiele miał do czynienia z opieką nad własnymi dziećmi, zostaje poddany lekcji obnażającej jego błędy z przeszłości. Film Alexadre'a Payne'a opowiada nam o relacjach ojca ze swoimi dziećmi, walką o poprawienie swojego wizerunku, jako głowy rodziny. To film o zwykłym życiu na Hawajach, gdzie również ludzie mają swoje problemy i mimo otaczającego ich „raju" stworzonego przez naturę, sami sobie potrafią stworzyć piekło dnia codziennego, z którego nie łatwo jest im się wydostać. George Clooney tworzy właśnie taką postać. Na pierwszy rzut oka biznesmen dysponujący ogromnym majątkiem rodzinnym w postaci hawajskiej ziemi, z drugiej strony zwykły facet w klapkach i koszuli, który nie dogaduje się z córkami, a jego małżeńskie problemy sięgają dalej, niż mu się pierwotnie wydawało.

 

„Spadkobiercy" to nieśpiesznie ukazana historia opowiedziana w przystępnej i stosunkowo przyjemnej dla widza formie (jak na dramat oczywiście). Nie zmusza nas ona do specjalnych, szeroko zakrojonych refleksji, a jedynie zachęca do tego, żeby może częściej skupić się na tym, co jest w życiu najważniejsze i co bardzo łatwo stracić - czyli własnej rodzinie. To inwestycja, której pielęgnowanie i dopatrywanie przyniesie nam wymierne efekty w przyszłości, w postaci nieporównywalnej do niczego innego satysfakcji i dumy. Seans „Spadkobierców" można więc zaliczyć do udanych i przyjemnych a jednocześnie pouczających. Nie polecam go jednak tym z Was, którzy w filmie szukają odskoczni od rzeczywistości, odcięcia się od życia codziennego - bo to jest właśnie film o zwyczajnych problemach, zwyczajnych ludzi, choć pławiących się w luksusie hawajskiego raju na ziemi.  

 

Autor: Adam Plutowski

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz