„Spotlight” - co zobaczymy gdy rozbłyśnie światło?

Mamy początek lutego, sezon oscarowy trwa więc w najlepsze - na srebrne ekrany wkroczył właśnie kolejny obraz nominowany do Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej 2016 (i to w aż sześciu kategoriach), a mianowicie „Spotlight” Toma McCarthy'ego. Nowa produkcja twórcy „Dróżnika” pod pewnymi względami przypomina mi ostatniego „Mad Maxa”. Bo choć w „Spotlight” poświęconemu kulisom powstawania artykułu o pedofilii w Kościele nie uświadczymy pościgów, strzelanin czy wybuchów tak znamiennych dla „Fury Road”, napięcie i ogrom emocji towarzyszących oglądaniu obu produkcji śmiało można określić jako porównywalne.

 

Rok 2001, piwnica siedziby redakcji „The Boston Globe”. To właśnie tu, pod okiem Waltera „Robby'ego” Robinsona (Michael Keaton) pracują Mike Rezendes (Mike Ruffalo), Sacha Pfeiffer (Rachel McAdams) i Matt Carroll (Brian d'Arcy James), czyli Spotlight, tajny zespół dziennikarzy, którego zadaniem jest – jak sugeruje już sama nazwa ekipy - rzucanie światła na szemrane sprawy wszelkiego rodzaju (w tym miejscu mała uwaga na temat aktorstwa: wymienione gwiazdy nie tylko grają zespół, ale też grają zespołowo: zgodnie, na równym, bardzo dobrym poziomie - wszyscy zaangażowani wypadają wiarygodnie w rolach naszkicowanych zaledwie kilkoma mocnymi kreskami, przy czym nikt nie stara się na siłę stworzyć wielkiej kreacji, odstępując palmę pierwszeństwa tematowi filmu). To właśnie oni odkryją bulwersującą sprawę pedofili w koloratkach, którym obrzydliwe zbrodnie od lat uchodziły płazem. Aby sam temat w ogóle trafił na warsztat dziennikarzy ze Spotlight potrzebne było jednak pojawienie się nowego dyrektora dziennika, Marty'ego Barona (Liev Schreiber), człowieka z zewnątrz, niezwiązanego uczuciowo z tym małym miastem, jakim wciąż pozostaje Boston. Szybko okazuje się, że to z pozoru miłe miejsce kryje mroczne sekrety, w zamiataniu pod dywan których pomagał nie tylko sam kardynał i cały zastęp prawników, ale także pracownicy „The Boston Globe”. Odkrycie prawdy o ciągnącym się przez lata straszliwym procederze bezkarnego molestowania dzieci przez księży wiele zmienia w życiu dziennikarzy ze Spotlight i nie mam tu wcale na myśli przyznania im Nagrody Pulitzera w 2003 roku.

 

Stawienie czoła złu, jakie rozgrywało się od tak dawna tuż obok nich, stanie się dla nich próbą wiary i to nie tylko w Boga, ale też w samych siebie i w świat, do tej pory uznawany za tak oswojony i bezpieczny. Bo jak to możliwe, że nikt nie wiedział o dramatach tych setek molestowanych dzieci? A może raczej - że wiedzieli niemal wszyscy i że nikt nic nie zrobił pozwalając tym samym, aby ten koszmar trwał dalej? Po seansie trudno nie podjąć refleksji nad naszymi krajowymi skandalami - bo choć trzeba nam jeszcze poczekać na ukaranie krzywdzicieli dzieci ukrywających się i w naszym Kościele, to i tak mamy niestety pod dostatkiem mrożących krew w żyłach historii okrucieństwa wyrządzanego najmłodszym np. przez siostry Boromeuszki czy panią ordynator oddziału dla młodzieży szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim. Swoim filmem Tom McCarthy pyta - także nas - dlaczego przymykamy oczy na podobne zło, dlaczego nie chcemy, nie umiemy mu się przeciwstawić? Czy pozorny spokój, podtrzymywanie istniejącego porządku i dobre samopoczucie mogą być jakimkolwiek argumentami w tej dyskusji?

 

 

Spotlight” to przykład wyważonego kina zaangażowanego, co może brzmieć jak paradoks. Twórca „Dróżnika” skutecznie unika popadania w skrajności: piętnuje i oskarża system Kościoła i jego grzechy, nie uciekając się przy tym jednak do demonizacji całej tej instytucji. McCarthy potrafił zachować umiar i takt także w kwestii stosunku do ofiar księży - nie spotkamy się tu z epatowaniem okrucieństwem i przemocą; swoim wyczuciem i wrażliwością w ujęciu tematu krzywd, jakich doznali „ocaleni” twórcy okazali im szacunek, jakiego dawno w podobnych produkcjach nie widziałam. Dawno nie spotkałam się też (niestety) z takim modelem dziennikarstwa, jaki reprezentuje tajny zespół z „The Boston Globe”. Nowy film McCarthy'ego to hołd złożony wszystkim tym, którzy bez względu na groźby, szykany i trudności stawiane im na drodze nie ustają w dociekaniu prawdy, czując się zobowiązani dzielić się nią ze światem, bez względu na to jak trudna by się ona nie okazała. „Spotlight” jest obrazem ważnym i potrzebnym, który trzeba obejrzeć nie ze względu na oscarowe nominacje, jakimi może się on pochwalić, ale dlatego, że otwiera oczy na to, czego tak często widzieć nie chcemy, a na co - wbrew temu, co chce się nam wmówić - mamy wpływ.

 

Autor: Karolina Osowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz