„Spotlight” – prawda

„Spotlight” to film o prawdzie wypływającej na wierzch. Co ważniejsze, o niewygodnej prawdzie, która była nad dodatek ukrywana przez „mężów stanu”. Spotlight to tytuł o dwóch znaczeniach: z jednej strony to nazwa grupy dziennikarzy bostońskiej gazety, trudniących się ważnymi tematami, a z drugiej to pojęcie reflektora, który rzuca światło na wszechobecny mrok. Cała historia ukazała się w The Boston Globe, 6 stycznia 2002 roku o tytule „Church Allowed Abuse by Priest for Years” (tł. Kościół przez lata pozwalał księdzu na molestowanie) autorstwa Michaela Rezendesa. Jego artykuł pojawił się 4 miesiące po wydarzeniach z 11 września, kiedy ludzie przestawali już o tym temacie rozmawiać. Historia opublikowana na łamach największego bostońskiego dziennika zszokowała wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych i świata, którzy nią zachęceni zaczęli „sprawdzać własne podwórko”. Ten niewiarygodnie surowy tekst zmusił arcybiskupa Bostonu do rezygnacji, zaś drużyna Spotlight została wyróżniana Pulitzerem w 2003 roku za odwagę w śledztwie i publikacji fenomenu molestowania seksualnego przez księży Rzymsko-katolickich w Stanach Zjednoczonych.

 

O tym właśnie jest „SpotlightToma McCarthy’ego. Stworzył film, który jest echem tak głośnych i niesamowitych produkcji, jak „Wszyscy ludzie prezydenta” i „Zodiak”. Wszystkie opowiadają o trudnych i niewygodnych śledztwach, nie oszczędzających ponurych faktów, ani nie obawiających się zadać najważniejsze pytanie: „komu ufać?”. Końcowy sukces w tych filmach jest różny. W „ZodiakuFinchera nie ma jasnego rozwiązania zagadki, a jedynie niekończące się poszlaki. W „Spotlight” sukces jest odmierzany ilością odbieranych telefonów.

 

McCarthy, którego dotychczas znałem z niezależnego „Dróżnika”, paru odcinków „Gry o tron” i roli w „2012”, wziął wszystko, co najlepsze w filmach dziennikarskich i to ulepszył. Nudne spisywanie zeznań ofiar niesie ze sobą napięcie, drukowanie gazet jest emocjonalnym preludium do zwycięstwa, a gdy prawda wychodzi na wierzch – wszyscy zamierają w szoku. „Spotlight”, pomimo bycia osadzonym w Bostonie, jest filmem odpowiednim dla każdego chrześcijanina, który ma otwarty umysł i nie wierzy w każde słowo, które Kościół im wciska. Niestety, niektórzy powiedzą, że to tylko film, ale tak się składa, że ten film może również pełnić rolę filmu dokumentalnego. To historia na faktach i napisana dzięki faktom, które jakkolwiek bolesne, są prawdziwe.

 

Zaczęło się to od jednego artykułu w bocznej kolumnie w The Boston Phoenix, a później niezbyt dokładnej parafrazy tego w The Boston Globe, jednakże po przejęciu posady redaktora naczelnego przez Marty’ego Barona (Liev Schreiber) wszystko przybiera niespodziewany obrót. „Wydaję mi się, że to bardzo ważna historia dla tak lokalnej gazety”, mówi na spotkaniu Walterowi Robinsonowi (Michael Keaton), opiekunowi Spotlight. Zachęcony i poniekąd zmuszony, Robinson przyjmuje zlecenie i przydziela zadania swojemu zespołowi: Michaelowi Rezendesowi (Mark Ruffalo), Sasze Pfeiffer (Rachel McAdams) i Matty’emu Carrollowi (Brian d’Arcy James). Zadanie numer jeden: dotrzeć do jak największej liczby ofiar i przeprowadzić z nimi wywiad. I tak to się zaczyna, gdy na jaw wychodzi coraz więcej i więcej informacji, pojawia się coraz więcej nazwisk księży, a cała afera sięga nie tylko poszczególnych członków kleru, ale także arcybiskupa i prawników, którzy szli na ugodę: zarzuty zostaną wycofane, ksiądz przeniesiony do innej parafii, a ofiara będzie miała spokój. Ale ofiary nie zaznały spokoju po tym wszystkim. Ich własne ciała zostały wykorzystane i zbezczeszczone, z traumy leczyli się u psychiatrów i pozakładali kółka, takie jak SNAP (Survivors Network of those Abused by Priests, tł. związek ocalałych po molestowaniu przez księży). To zeznanie przywódcy tej grupy rzuciło większe światło na całą sprawę, sugerując, że to nie tylko ksiądz Geoghan (od którego cała sprawa nabrała podejrzeń) był winny, ale także wiele innych.

 

Nie jest to, zatem odosobniony przypadek, lecz „wzór”, jak słusznie zauważa Robinson. „To za mało, “ przekonuje Baron, „musimy iść dalej. Musimy uderzyć w system.” Wtedy cała sprawa się komplikuje, ponieważ uderzając w system, prowadzi się sprawę przeciwko Kościołowi katolickiemu, który ma nieograniczoną władzę nad tym, co się dzieje wokół niego.

 

Wywiad z każdą związaną z tą aferą osobą jedynie powiększa zatajone informacje, każdy wywiad jest medium napięcia, zdziwienia i ekscytacji związanej z „trafieniem na żyłę złota”. „Spotlight” to film o dziennikarzach, i podobnie jak w prawdziwym dziennikarskim świecie, każda informacja jest na wagę złota. Odsłaniają one kolejne puzzle układanki, które zostały rozrzucone po całym świecie przez Kościół z nadzieją, że nikt ich nie poskłada. Nie spodziewali się jednak, że na trop wpadną dziennikarze z krwi i kości, którzy dla rzetelnej i prawdziwej historii są w stanie poświęcić swoje życie osobiste.

 

W tym ostatnim przypadku McCarthy ze współscenarzystą Joshem Singerem zdecydowali się nie ujawniać zbyt wiele faktów na temat życia głównych bohaterów. O Walterze wiemy tyle, co nic. Sacha mieszka z babcią, z którą co niedzielę chodzi do kościoła. Michaela związek jest w rozpadzie, a Matty jest żonaty, ma parę dzieci i mieszka na przedmieściach Bostonu. Według McCarthy’ego i Singera tyle wystarczy i mają rację. Widzowie nie potrzebują znać każdego szczegółu z ich życia, najważniejsze jest to, jak zachowują się w pracy, jak traktują współpracowników i przełożonych i co najważniejsze, jak dociekają prawdy. To właśnie prawda jest ich motorem napędowym do dalszego działania. W którymś momencie Rezendes jest tak zafrasowany sprawą, że zaczyna się zachowywać jak napojony kawą chomik – biega z sądu do sądu, z miasta do miasta, krzyczy na taksówkarzy i przełożonych. Ma ku temu powody, ponieważ prawda zbyt długo była ukrywana. Film „Spotlight” jest o tyle ciekawy, że nie ma bohatera pierwszoplanowego, każdy z aktorów dostaje mniej więcej tyle samo czasu ekranowego. Po seansie widz wie doskonale, że główną postacią tego filmu był nie kto inny, jak grupa Spotlight i to, co ona sobą uosabia.

 

W końcu, Rezendes jest proszony o napisanie artykułu w przeciągu 40 dni. Pisze go w okresie świąt, gdyż sprawa nabrała tak niespodziewanego obrotu wydarzeń, że trzeba pogodzić ze sobą katastrofę 9/11 i upublicznienie ważnych w sprawie molestowania dokumentów. Trzeba działać teraz, zaraz. Wielu ludzi obawiało się konsekwencji. Jeśli artykuł byłby zbyt słaby, niektórzy musieliby zrezygnować ze stanowisk za sprzeciwienie się przełożonym, winnych nie dosięgłaby sprawiedliwość, a Kościół wyszedłby na swoim. Pierwszy, długi na 20 stron formatu A4 artykuł zostaje opublikowany w niedzielę 6 stycznia 2002 roku. W siedzibie The Boston Globe jest cisza, nie odzywają się żadne telefony. Wszystkie zostają przekierowywane do małego pomieszczenia w piwnicy, gdzie Spotlight wraz z nadzwyczajnie przydzielonymi im sekretarkami nie mogą oderwać się od słuchawek.

 

Ten kawał świetnego dziennikarstwa zapoczątkował wielki ruch, który trwa do dziś. W grudniu 2002 roku arcybiskup Bostonu Bernard Law, będąc uwikłany w tę sprawę, podaje się do dymisji… natomiast w maju 2004 roku papież Jan Paweł II mianował go Archiprezbiterem Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Podobne przypadki molestowania seksualnego przez księży pojawiły się też setkach miast na całym świecie, także w polskim Poznaniu. McCarthy nie bierze tym filmem jeńców i opowiada historię tak jak było. „Spotlight” to film stylistycznie old-schoolowy, o dziennikarstwie na granicy wielkiego odkrycia. Jest też filmem absorbującym uwagę i zadającym ważne pytania, których odpowiedzi pozostawione są domysłom. Prawdę powinniśmy wywnioskować sami, ale to od nas zależy, jaka ona będzie.

_____________________________________________________________________________________________________________________

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz