„Sprzymierzeni” – zdarzyło się w Casablance

Na sali kinowej siedziałem obok dwóch kobiet, które nieustannie ze sobą rozmawiały, komentując wydarzenia z filmu. Były to bardzo towarzyskie osoby, ale mocno mnie irytowały. Oglądaliśmy razem „Sprzymierzonych” – nowy film weterana kina Roberta Zemeckisa – i, obserwując zarówno moje jak i ich reakcje, mogłem zauważyć pewną tendencję. Jako mężczyzna byłem bardzo zaintrygowany trzymającym w napięciu szpiegowskim aspektem filmu, natomiast one wylewały morza łez przy wątkach melodramatycznych. Jedno jest pewne: „Sprzymierzeni” to film, który trafi w gusta każdej widowni.

 

Wiele elementów filmu może odzwierciedlać fascynację kinem lat 40., a przede wszystkim „Casablancą”. Bohater w białym garniturze, piękna, modna kobieta oraz miejska nazistowska klientela/elita. Widać jednak upływ czasu i zwiększenie ilości scen przemocy oraz seksu. „Sprzymierzeni” zapożyczają również elementy z nowszych filmów, w tym z „Bękartów wojny” – w scenie, w której Max Vatan (Brad Pitt) musi potwierdzić swoją tożsamość przed niemieckim oficerem Hoberem, granym przez Augusta Diehla, na potrzeby akceptacji zaproszenia na przyjęcie. Vatan, tajny agent z Kanady, poproszony jest o przetasowanie talii kart i wybranie jednej, podczas gdy Hober patrzy mu na ręce (co bardziej spostrzegawczy widzowie dostrzegą, że oboje występowali w filmie Tarantina, gdzie Diehl grał majora Hellstroma, który wykrył kłamstwo porucznika Hicoxa po małym geście ręką). Zemeckis również wystawia nas na próbę cierpliwości, po cichu wierząc, że spostrzegliśmy aluzję do „Bękartów wojny”, i tym samym potęguje napięcie.

 

Film rozpoczyna się w 1942 roku podczas lądowania spadochronem na pustyni samotnego lotnika. To Max Vatan, agent kanadyjskich służb specjalnych i przyleciał do Maroka z misją zabicia ambasadora III Rzeszy. W tym celu musi się spotkać ze swoją towarzyszką-w-zbrodni, Marianne Beausejour (Marion Cotillard), bojowniczką francuskiego ruchu oporu, która od paru miesięcy zdobywa zaufanie tutejszych zwolenników NSDAP. Razem udają francuskie małżeństwo (Vatan musi podszlifować swój paryski akcent), zakochanych, którzy nie mogą oderwać od siebie wzroku. Marianne swoją rolę odegrała znakomicie, gdyż, jak twierdzi, najważniejszym jest przekazać „uczucie” – cel osiągnięty. Przez następne dni muszą wtopić się w otoczenie, jeszcze bardziej dopracować plan i nie dać się przy tym wykryć. W jednym momencie wychodzą na uroczyste przyjęcia, pogłębiając zżycie z lokalną kliką, a w drugim ćwiczą na prowizorycznej strzelnicy celność pistoletu maszynowego Sten, podstawowego wyposażenia Aliantów, który ona ma kłopoty odbezpieczyć. Jednakże misja kończy się wielkim sukcesem, a podczas ucieczki Max prosi Marianne o powrót z nim do Londynu.

 

To właśnie tam dostajemy wiadomość niczym grom z jasnego nieba. Roczną sielankę młodej rodziny Vatanów przerywa rozmowa Maxa z przełożonymi, którzy oznajmiają mu, że podejrzewają Beausejour o bycie niemieckim szpiegiem. Ta informacja rzuca cień na wszelkie czynności Marianne (przykładowo, wyjaśniałoby dlaczego nie umiała odbezpieczyć wspomnianego wcześniej karabinu maszynowego). Max nie chce uwierzyć w tę wiadomość. Kocha ją, jest ona matką jego dziecka i jest przekonany o jej niewinności.

 

Jednakże, pomimo iż film ma wiele momentów, w których twórcy trzymają nas na krawędzi siedzenia, to ma on problemy z utrzymaniem wątku melodramatycznego.

 

Doświadczenie reżyserskie Zemeckisa jedynie pomaga wyciągnąć jak najwięcej detali i szczegółów z, powiedzmy szczerze, przejmującego scenariusza, który wyszedł spod ręki Stevena Knighta (autora „Locke”, „Wschodnich obietnic” oraz serialu „Peaky Blinders”). To dzięki pracy obu panów z pozoru nic nie znacząca scena czy utarczka słowna dla widzów może okazać się kluczowa, pomagając tym samym w rozwikłaniu zagadki.

 

Kolejnym mocnym punktem produkcji są kreacje aktorskie. Zemeckis jest znany z tego, że w jego filmach możemy spotkać jedne z najlepszych (było tak w przypadku „Forresta Gumpa” i „Cast Away” z Tomem Hanksem, „Kontaktu” z Jodie Foster, czy niedawnego „Lotu” z fenomenalnym Denzelem Washingtonem). Choć wielu mogłoby pomyśleć, że to właśnie Brad Pitt olśniewa, byliby w błędzie, gdyż to jego druga połówka ma nam więcej do zaoferowania. Marion Cotillard po raz kolejny udowadnia, że prócz urody ma również niezwykły talent do przekazywania emocji, nawet tych głęboko ukrytych. Dalsze rewelacje w filmie jedynie zmuszają Cotillard do bycia wielowymiarową, z czym aktorka poradziła sobie wyśmienicie.

 

Jednakże, pomimo iż film ma wiele momentów, w których twórcy trzymają nas na krawędzi siedzenia, to ma on problemy z utrzymaniem wątku melodramatycznego. Dzieje się tak głównie z powodu braku scen ukazujących rosnącą miłość między dwojgiem bohaterów: w jakimś momencie byli współpracownikami, w kolejnym kochankami, a na końcu małżeństwem. Właśnie przez to nie odczuwałem istotnej dla tego gatunku chemii między zakochanymi i nawet dobre kreacje aktorskie nie były w stanie tego naprawić. Wciąż, nieważne czy się jest mężczyzną, czy kobietą, „Sprzymierzeni” powinni oddziałać na każdego z nas, gdyż to po prostu dobra historia, a Robert Zemeckis jest świetnym opowiadaczem.

 

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Cinema City Krewetka 

______________________________________________________________________________________________________________________________