„Strefa nagości” - Fragmenty eseju erotycznego

Pierwszy polski seans „Strefy nagości” odbył się w czasie ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni. Cieszył się ogromnym zainteresowaniem widzów i wzbudził wiele emocji. Mimo że w filmie nie pada ani jedno słowo, to dyskusji wokół niego nie brakuje. Od tygodnia można go oglądać na ekranach kin w całej Polsce.

 

Najnowszy film Urszuli Antoniak wymyka się wszelkim próbom klasyfikacji. W czasach, kiedy nasza komunikacja opiera się na nieustannym wypowiadaniu lub przesyłaniu słów, tutaj nie pada ani jedno. Reżyserka zabiera nas w bardzo zmysłową podróż do świata uwodzenia. Historia wzajemnej fascynacji dwóch, młodych dziewcząt ukazana została wyłącznie za pomocą spojrzeń i gestów. Choć oryginalny tytuł („Nude Area”) z nudą nie ma nic wspólnego, to myślę, że wielu widzom taki właśnie wyda się ten film - pozbawiony treści, akcji, fabuły. Bez wstępu i zakończenia. Wymaga od oglądającego znacznie więcej.

 

Holenderka Naomi (Sammy Boonstra) i Arabka Fama (Imaan Hammam) poznają się w basenowej szatni. To głównie tam rozgrywa się, oparty na grze spojrzeń, miłosny dyskurs. Pozostałe sceny odbywają się w neutralnych sceneriach – w metrze czy na ulicy. Antoniak w mistrzowski sposób powiązała stan zakochanego podmiotu z sytuacją fabularną. Bohaterki zostały wyobcowane ze swoich środowisk. Nie dowiadujemy się nic o ich rodzinach, przyjaciołach czy zainteresowaniach. Ich domy są puste, wyludnione. Dziewczęta tkwią w zawieszeniu, nie uczestniczą w życiu. W chwili, kiedy zaczynają się uwodzić, stawiać pierwsze kroki w miłosnym tańcu, sprawy dziejące się dookoła przestają mieć znaczenie. Rzeczywistość definiuje imię jednej osoby. Miłość, która kojarzy się przecież z otwarciem na drugiego człowieka, zamyka na całą resztę. Izoluje. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką jest samotnością, jak bardzo sami jesteśmy w swoim zakochaniu. Samotni nawet w odwzajemnionym zafascynowaniu.

 

Film otwiera cytat z „Fragmentów dyskursu miłosnego” Ronalda Barthesa. Punktem wyjścia dla słynnego strukturalisty i semiologa były „Cierpienia młodego Wertera”. Barthes pisał o rozdzierającym doświadczeniu miłości. Jeden z krytyków dowodził: „Jeśli miłość to chemia, to ta książka jest tablicą Mendelejewa”. Urszula Antoniak stworzyła własną tablicę. Wzorem Barthesa, podzieliła film na figury, znajdując dla nich efektowne ciągi obrazowe. W ten sposób gra między dziewczynami została zorganizowana tematycznie. Kolejne rozdziały (opatrzone śródtytułami zaczynającymi się na „L” jak „love” - miłość, ale też „lesbian” - lesbijka) to różne stany emocjonalne, przez które przechodzi zakochany. Jest to jednak podział umowny. Reżyserka skrupulatnie unika słownikowego porządku. Dokuczliwy może wydać się brak trzyaktowej budowy, z zarysowanym we wstępie początkiem akcji i odpowiedziami na pytania w zakończeniu. Przy bardzo cienkiej linii przyczynowo-skutkowej, niemożnością okazuje się rozróżnienie, co jest jawą, a co snem. Mimo iż, pewne motywy powtarzają się, przeplatają albo przedstawiane są równolegle, to tworzą pewien rytm narracji. Ta nielinearność układu rozdziałów i brak chronologii, sprawiają, że całą historię można bez końca rozmontowywać i tworzyć od nowa, przestawiając dowolnie elementy. Jest tak nieoczywiście jak w związku. Kiedy tkwimy w stanie zakochania, czas się zatrzymuje, przestajemy zauważać jego upływ. Dopiero po odejściu ukochanej osoby, to, co przeżyliśmy zaczyna się układać w pewien ciąg zdarzeń, tworzy swoiste love story, w którym obiekty naszych uczuć zamieniamy w obiekty pamięci. Tak też jest w „Strefie nagości”. Liczy się tylko czas teraźniejszy i każda chwila, którą Naomi i Fama bardzo silnie przeżywają.

 

Bardziej niż o miłości jest to jednak film o uwodzeniu. Od pierwszego spojrzenia, które śledzi, świdruje, domaga się wzajemności. Poprzez ciało, które chce być oglądane, pragnie tego wzroku.. Aż do pojedynku. Antoniak wydaje się nie być zainteresowana seksem, nie ciekawi jej spełnienie. Skupia uwagę na erotyzmie, na nieśmiałych próbach narzucenia własnej woli, nad którymi wisi groźba niespełnienia. Bohaterki toczą nieustanną walkę, naśladują swoje gesty, niemal je przerysowując. Miłosne doświadczanie jest tu zupełne. Towarzyszą mu ból, ekstaza, zniecierpliwienie czy przyzwyczajenie. To ciągła dynamika zmian. Przyciąganie i odpychanie. Przejmowanie inicjatywy i wycofywanie się. Pojedynek na polu uwodzenia. Tylko kto wyjdzie z tego cało?

 

Bohaterki wiele różni – od koloru skóry po osobowość. Są dla siebie lustrami, największym fanem i krytykiem. Hipnotyzują przede wszystkim ich twarze, a szczególnie oczy, które są w stanie wyrazić niemalże wszystko: lęk, radość, strach, złość. Fama nosi w sobie cząstkę perfekcji. Jest tajemnicza, ma w sobie coś arystokratycznego, królewskiego, wręcz archetypicznego. W scenach, gdzie sfotografowana została frontalnie, wygląda jak ikona. Kilka razy filmowana jest od dołu i tak też patrzy na nią Naomi. W jednej ze scen Arabkę otaczają koleżankami, natomiast Naomi jest zawsze sama. Taki wolny strzelec, trochę buntownik, czasem nawet arogancki. I choć widać jej delikatność i strach, to początkowo wydaje się, że to ona uwodzi młodą Arabkę. Jednak, gdy ich relacja ulega rozwinięciu, okazuje się, że jest zupełnie na odwrót. To uwodzenie słabością i niewinnością, które jak się ostatecznie okaże, wykonywane jest w pełni świadomie, z czystą premedytacją.

 

„Strefa nagości” to też film o uwodzeniu się dwóch kultur – Wschodu i Zachodu. Naomi pochodzi z wyższej klasy średniej. Otoczona jest rzeczami: książkami, obrazami, fotografiami, antykami. W domu Famy, znajdującym się w dzielnicy mniejszości, tychże nie ma. Jednak to nie na różnicach materialnych skupia się reżyserka, a na odmiennym pojmowaniu zmysłowości i wstydu. W kulturze arabskiej pierwszym symbolem erotyzmu jest nie nagie ciało, a włosy. To one są najbardziej seksualną częścią kobiety. Fama nie ma problemu z nagością, koncepcja wstydu nie dotyczy jej obnażonego ciała. To dla Naomi nagość jest krępująca. Częste i niezwykle długie są ujęcia, w których Arabka upina włosy czy zakłada chustę. To na nich skupia się wzrok Holenderki, a gdy dziewczyny się do siebie zbliżają to dotyk włosów zastępuje pocałunek, może nawet akt seksualny.

 

Według Barthesa, dyskurs miłosny jest dzisiaj nadzwyczaj samotny. Gdy kochamy, rozmawiamy sami ze sobą. Przenosimy swoje wyobrażenia i pragnienia na obiekt miłosny, który pozostaje niemy. Swym rzeczywistym istnieniem wymyka się, rozdzierając iluzoryczny obraz, który sobie na jego temat stworzyliśmy. Barthes na pytanie „Czy jestem zakochany?”, odpowiadał: „tak, ponieważ czekam”. „Strefa nagości" to świadome czekanie na niespełnienie, pożarcie, przytłoczenie, wypełnienie i paraliż. To rzecz o rozpaczliwej tęsknocie za spełnieniem i przekleństwie bycia zakochanym, uniemożliwiającym przekroczenie granic samego siebie.

 

Autor: Magda Mielke