„Syn Szawła” – wędrówka przez piekło

Niedawno obchodziliśmy 71. rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkena, która jest także 71. rocznicą powstania pierwszego filmu o Holokauście. 27. stycznia 1944 roku, w dzień wkroczenia armii radzieckiej na teren nimieckiej „fabryki śmierci” sowiecka wojskowa ekipa filmowa nakręciła film znany jako „Kronika wyzwolenia obozu”. Warto wspomnieć, że wstrząsający dokument, który wówczas powstał jest częściowo inscenizowany – wyreżyserowana została m.in. słynna scena przekraczania obozowej bramy, do nakręcenia której zaangażowano tylko najlepiej wyglądających więźniów. Czy zdecydowano się na takie przekłamanie po to by uzyskać lepszy filmowy efekt? Czy po to by nie dręczyć okiem kamery tych w najgorszym stanie? Czy też w końcu po to, aby oszczędzić przyszłym widzom widoku tych ocalałych, którzy do złudzenia przypominali żywe szkielety? Od chwili gdy „Kronika wyzwolenia obozu” ujrzała światło dzienne powstały już setki filmów i seriali o Holokauście. Reżyserowie różnych narodowości na wiele sposobów próbowali podejmować temat tej niewyobrażalnej zbrodni, ale takiego filmu o Shoah, jakim jest „Syn Szawła” jeszcze nie było.

 

Innowacyjność dzieła László Nemesa polega przede wszystkim na tym, że węgierski reżyser zdecydował się nakręcić obraz naturalistyczny, do bólu dosłowny, który nie oszczędza nam niczego z obozowej rzeczywistości, zwłaszcza ze szczegółów zadawanej tam śmierci. Na śmierć tę patrzymy oczami Szawła (wspaniały Géza Röhrig), jednego z członków Sonderkommando – grupy specjalnej złożonej niemal z samych żydowskich więźniów, którzy zmuszeni byli do wykonywania „czarnej roboty” w krematoriach, co oznaczało, że zapędzali nowo przybyłych do komór gazowych, segregowali ich ubrania i rzeczy osobiste, a później usuwali ciała zamordowanych, zwłożąc je do pieców. Członkowie Sonderkommando jako jedyni mieli kontakt z tymi, którzy przybywali do obozu w kolejnych transportach – do ich zadań należało więc także uspokojenie nowo przybyłych, uśpienie ich czujności zapewnieniami, że przyjechali do pracy, a po obowiązkowym prysznicu otrzymają gorący posiłek. Krew zastyga w żyłach, gdy słucha się tych uspokajających głosów, wiedząc co stanie się za moment. Na Szawle te sceny rodem z horroru nie robią już większego wrażenia. Wyraźnie widać, że mężczyzna całą swoją energię wkłada w powstrzymanie się od myślenia a wszystkie swoje obowiązki wykonuje automatycznie, szybko, bez chwili zastanowienia, aby nie narazić się na gniew kapo. Tylko kiedy własnym ciałem musi zatarasować drzwi komory gazowej, zza których dobiega płacz i rozpaczliwe wołania o pomoc widać jak na otępiałej twarzy Szawła drga mięsień. Ale krzyki wkrótce milkną a komorę trzeba przygotować na przyjazd kolejnego transportu...

 

I właśnie wtedy Szaweł dostrzega chłopca (wspólna rola braci Balázsa i Gerga Farkasów). Oliwkowa cera, ciemne kręcone włosy, droba budowa ciała, piękne dłonie. Jeszcze żyje, jeszcze oddycha, młody organizm broni się przed Cyklonem B. Obozowy lekarz skraca męki dziecka i zażądza sekcję zwłok, obowiazkową w tak rzadkich przypadkach przeżycia pobytu w komorze gazowej. W Szawle rodzi się plan, aby urządzić chłopcu godny – osobny – pochówek, taki jak trzeba, z odmówieniem kadiszu przez rabina. Ale najpierw trzeba wykraść ciało i znaleźć rabbiego... Przez następne 1,5 godziny wraz ze zdeterminowanym Szawłem pokonujemy kolejne kręgi piekła zwanego Auschwitz. Nasz bohater kilkakrotnie ociera się o śmierć, z jego powodu ktoś ginie i dzięki niemu ktoś się ratuje, ale to wszystkie nie ma znaczenia w obliczu pragnienia wypełnienia zadania, jakie Szaweł przed sobą postawił. Sprawienie należytego pochówku chłopcu, który jak sugeruje jeden z więźniów, może nawet nie być jego synem, urasta do rangi ocalenia własnego człowieczeństwa, dochowania wierności wartościom, które w dawnym życiu tak wiele dla Szawła znaczyły. Dla których warto umrzeć, kiedy nie można już dla nich żyć.

 

Nemes pragnął stworzyć maksymalnie realistyczny obraz obozu w Auschwitz. A ponieważ więzieni byli w nim ludzie różnych narodowości, reżyser zaprosił na plan filmowy aktorów z różnych krajów. W „Synu Szawła” słyszymy więc język węgierski, niemiecki, polski, jidysz, nie zawsze rozumiejąc to, co mówią do siebie bohaterowie. Fabularny debiut Nemesa może nastręczać trudności także na innych polach, nawet wtedy kiedy nie brać pod uwagę naturalistycznego ujęcia samego niezwykle trudnego tematu. Węgierski twórca nie opatrzył swojego filmu muzyką naprowadzajacą na trop właściwego odczytania scen. Poza pierwszą planszą dyskretnie wprowadzająca w temat, nie uświadczymy tu historycznego komentarza ani dialogów tłumaczących wydarzeń lub rozstrzygających nasze wątpliwości: ten, kto nie słyszał wcześniej o Sonderkommando sam musi zorientować się na czym polegała ich rola (zainteresowanych tematem odsyłam do tekstu Kamila Nadolskiego „Martwi za życia”: https://wiadomosci.onet.pl/prasa/martwi-za-zycia/9fnvl), podobnie rzecz się ma z buntem tego oddziału i jego rezultatem.

 

To film trudny także pod względem uczuć, jakie budzi. Nie bez powodu Nemes uczynił swojego bohatera postacią, z która trudno się utożsamić; jest on przecież członkiem oddziału, który, co prawda pod groźbą utraty życia, nie mniej pomagał jednak nazistom w sprawnym przeprowadzeniu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Ponadto skupiony na dopełnieniu swojej osobistej misji Szaweł zawodzi pokładane w nim nadzieje współziomków, znacznie umniejszając ich szanse powodzenia w zbrojnym buncie, jaki planowali  wywołać. Rozżalony kompan wypomina mu, że „dochował wierności umarłym, zdradzając żywych”, na co Szaweł ma dla niego (dla nas?) jedną odpowiedź: „My już od dawna jesteśmy martwi”. Bo czy to, co przeżyli więźniowie można w ogóle przeżyć i dalej nazywać się człowiekiem? Takie pytania nie mają prawa paść, a my, którześmy niczego takie nie przeżyli nie mamy żadnego prawa dokonywać moralnych osądów. Możemy tylko patrzeć.

 

To włąśnie zdaje się mówić nam węgierski reżyser: Idź i patrz, patrz na to piekło na ziemi, przez które przeszło tylu podobnych do ciebie. Każe nam chłonąć straszne obrazy udręczonych ludzi, ale nie pozwala nam nad nimi zapłakać – obraz Nemesa nie ma (i nie chce) przynieść nam ukojenia przez łzy to dzieje się np. w „Chłopcu w pasiastej piżamie” Marka Hermana. W jednym z wywiadów odtwórca roli Szawła, Géza Röhrig powiedział, że wraz z reżyserem chcieli stworzyć obraz, któy będzie jak uderzenie pięścią w brzuch. Moim zdaniem jak najbardziej udało im się spełnić ten zamiar. „Syn Szawła” zostanie z Wami jeszcze na długo po seansie. I tak być powinno: o tym, co stało się przed laty nie wolno nam zapomnieć.

 

Autor: Karolina Osowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz