„System” – kto stworzył potwora?

„System” wszedł na ekrany w duchu skandalu, jako film, znajdujący się na zakazanej liście Kremla. W trakcie seansu łatwo zrozumieć dlaczego. Teoretycznie jest to film inspirowany historią legendarnego seryjnego mordercy, zwanego „wilkołakiem z Rostowa”, ale z łatwością można w nim znaleźć odniesienia do funkcjonowania aparatu władzy współczesnej Rosji. Wydaje się, że w tym kontekście polski tytuł filmu – „System” jest nawet bardziej adekwatny od oryginalnego („Child 44”).

 

Film Espinozy nie jest skonstruowany jak typowy thriller, bowiem samo rozszyfrowanie i ujęcie sprawcy nie jest najistotniejszą kwestią. Szybko dowiadujemy się, kto stoi za brutalnymi morderstwami dzieci i bardziej interesują nas motywy działania zbrodniarza. Reżyser dokonuje w filmie wiwisekcji całego chorego systemu ZSRR i zastanawia się, skąd się bierze zło - czy inaczej -  kto stworzył potwora, jakim stał się Andriej Czikatiło. Pojawia się również (nawet istotniejsze) pytanie, kto właściwie jest tym potworem –  samo ZSRR, funkcjonariusze SB, czy morderca.

 

Nie ma tu właściwie podziału na protagonistów i antagonistów, a samo zło jest relatywne. Bohaterowie są jedynie marionetkami w rękach władzy, a ich czyny są przedstawione jako pokłosie obowiązującego systemu, gdzie obywatel jest zastraszony, bezradny i pozbawiony opieki państwa. Ten obraz - jednostka kontra system notorycznie przewija się w ostatnich filmach o Rosji. Wystarczy przypomnieć „Ładunek 200”,  „Lewiatana”, czy nominowanego na ostatnim FPFF w Gdyni „Fotografa”, z których wyłania się na wskroś pesymistyczna wizja funkcjonowania państwa. 

 

Ta próba dogłębnego wniknięcia w psychikę sprawcy i szukania motywów jego postępowania na zewnątrz jest interesująca, jednak momentami przybiera postać szantażu emocjonalnego. Po pierwsze, dotyczy to samej postaci mordercy. W biografiach Czikatiły podkreśla się, że źródłem jego zbrodni i obsesji seksualnych była trauma, jakiej doznał podczas wielkiego głodu na Ukrainie, gdzie zetknął się z aktami gwałtów i kanibalizmu. W „Systemie” dostrzega się zatem usilną próbę usprawiedliwienia sprawcy, a nawet robienia z niego ofiary. Podobnie jest z głównym bohaterem – Leonidem Demidovem (Tom Hardy), który zaskakująco szybko przechodzi przemianę z bezdusznego oficera służb specjalnych do bohatera, samodzielnie tropiącego sprawcę i wymierzającego sprawiedliwość. Te zabiegi sprawiają, że postacie są momentami mało wiarygodne.

 

„System” z początku wciąga, bo pierwsze sceny zapowiadają solidny thriller, ale później zaczyna nużyć, niebezpiecznie zmierzając w kierunku melodramatu. Na pierwszy plan wychodzi bowiem kryzys małżeństwa Leonida i Raisy (Noomi Rapace). Reżyser posłużył się tu utartym schematem, gdzie wspólne wstrząsające przeżycia ratują związek i umacniają więź miedzy bohaterami. Trochę tu pachnie „Malowanym welonem”, a trochę produkcjami z Kina Nowej Przygody (a zdaje się, że reżyser nie aspirował do takiej konwencji).

 

Największym błędem filmu jest jednak brak konsekwencji. Espinoza wyprowadza pesymistyczną i ostrą jak brzytwa tezę o kompletnej degradacji jednostki w obliczu chorego systemu, ale na sam koniec zostawia go z banalnym pocieszeniem, które wywołuje co najwyżej uśmiech politowania. Film miał zatem spory potencjał, zwłaszcza w obliczu niedawnych wydarzeń na Ukrainie, ale nie został on przez reżysera wykorzystany. Jest to jednak ciekawy obraz, z którym niewątpliwie warto się skonfrontować, budując swoje wyobrażenie o komunistycznej (ale i współczesnej) Rosji.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz