„Szkoła uwodzenia Czesława M. ” – szkoła o wszystkim i o niczym

„Szkoła uwodzenia Czesława M. ” – szkoła o wszystkim i o niczym

„Ostatnia polska komedia 2016 roku to jest „Szkoła uwodzenia Czesława M”. Ostatni moment, aby dać się wzruszyć, pośmiać, uwieść.” Tymi słowami artysta zaprasza widzów do obejrzenia filmu, w którym miał okazję zagrać. Jak sam mówi, aktorem nie jest, ale cieszy się, że mógł wziąć udział w takim przedsięwzięciu, i że jego ekspresja mogła się do czegoś przydać. Czesław Mozil, dzięki swojej muzycznej działalności, miał okazję zostać bohaterem filmu i wcielić się w pierwszoplanową rolę. Twórcy jednak zapomnieli, że znane nazwisko i sławna twarz na plakacie to nie wszystko.

 

Na samym początku poznajemy dwie historie. Bohaterami pierwszej z nich jest dwóch stoczniowców, którzy w wyniku cięć w zakładzie tracą pracę. Z kredytem na głowie, ledwo wiążąc koniec z końcem, muszą stawić czoło smutnej, szarej rzeczywistości z dziurawym dachem i psującym się samochodem. Jeden z nich, Adam, wpada na genialny pomysł jak odbić się od dna. Wielki biznes. Szybka kasa. Mężczyzna chce otworzyć szkołę uwodzenia dla mężczyzn. Jedyne co trzeba zrobić to oczywiście zainwestować, a potem pieniądze same zaczną spadać z nieba niczym biblijna manna. A kto ostatnio wziął kredyt?

 

W międzyczasie poznajemy kolejnego bohatera, Czesława M. – takiego jakim widzą go media, czyli beztroskiego imprezowicza, trochę bawidamka. Muzyka tworzącego bez weny oraz zapału do pracy, wypalonego i zrezygnowanego. Pewnego dnia postanawia on rzucić wszystko i odejść. Zostawia nawet swoją dziewczynę, wmawiając jej, że jest nieuleczalnie chory. Gdy interes Zygmunta i Adama upada, postanawiają reanimować go przy pomocy naczelnego uwodziciela z tabloidów właśnie. Odnajdują muzyka i od tego momentu zaczyna się właściwa akcja filmu.

 

„Szkoła uwodzenia Czesława M” ma jeden główny problem. Tak właściwie to nie wiadomo o czym jest ten film. Czy jest on może o muzyku, który popadł w ciężką depresję? A może o związkach? O głupocie ludzkiej? O tym, że bez kobiet faceci sobie nie dają rady? O tym jak wysokie i czasami nierealne wymagania mamy względem drugiej osoby, która ma się stać naszą drugą połówką? Może o tym, że mężczyźni i kobiety szukają czegoś kompletnie innego w przyszłych partnerach i partnerkach, więc nic dziwnego, że tak ciężko jest nam znaleźć kogoś do kochania? Nic z tych rzeczy nie jest wiodącym tematem filmu, co potrafi być naprawdę konfundujące. To trochę tak jakby twórcy chcieli zrobić film o wszystkim, a jak powszechnie wiadomo – jeśli coś jest od wszystkiego, to jest od niczego. Tylko jednej rzeczy można być przy tym filmie pewnym. Nie można go brać na serio. Absurdalne pomysły bohaterów, nieprzemyślane decyzje, lekcje uwodzenia. Humor tego dzieła został ukryty w karykaturze.

 

„Szkoła uwodzenia Czesława M” ma jeden główny problem. Tak właściwie to nie wiadomo o czym jest ten film.

 

Po zastanowieniu się, można stwierdzić, że film ma tylko dwa plusy. Coraz częściej polscy twórcy szukają niestandardowych pomysłów i rozwiązań w opowiedzeniu nam danej historii. To miłe i podnoszące na duchu, kiedy próbują zrobić coś nowego, coś swojego, dzięki czemu widz nie dostaje kolejnej tandetnej komedii, trochę skopiowanej z innych, zagranicznych filmów. W przypadku „Szkoły uwodzenia…” ciekawym rozwiązaniem było użycie krótkich wywiadów ze znajomymi Czesława zrobionych na kształt wstawek z filmu dokumentalnego.

 

Drugim i chyba największym plusem jest oprawa muzyczna. To właśnie ona z całego filmu najbardziej zapada w pamięć. W każdym razie na tyle, aby po seansie pogrzebać w Internecie w poszukiwaniu płyty lub nagrań na Youtube. Użyte w filmie covery zostały świetnie dobrane i wykonane. „Maszynka do świerkania”, pomimo że nie promowała produkcji, idealnie pasuje do tematyki dzieła, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że podkreśla jego wymowę i podsumowuje całość. Na uwagę zasługują także „Zanim pójdę” w wykonaniu Czesława Mozila oraz utwór promujący napisany przez Artura Andrusa – „Trzeba mieć specjalną skrzynię”.

 

„Szkoła uwodzenia Czesława M.” nie jest wybitnym filmem, jednak nie jest też filmem na tyle złym, aby się do niego nie przyznawać. Jak już wcześniej zostało wspomniane, gdzieś w tym całym chaosie są przebłyski komedii podszytej groteską, więc mogą być i tacy widzowie, którzy się pośmieją – w końcu jak nie parsknąć śmiechem, oglądając lekcje podrywania kobiet, które można by było położyć na półce zaraz obok żartów „Czy bolało jak spadałaś z nieba”. Cy jest to jednak wystarczający powód, aby pójść na to do kina lub obejrzeć to w domowym zaciszu?

 

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Multikino Gdańsk

______________________________________________________________________________________________________________________________