„Taśmy Watykanu” – reklama o egzorcyzmach

Wszyscy jeszcze pamiętają wydarzenia z najbardziej znanych horrorów nie tylko ostatnich lat, ale też dziesięcioleci - koszmary senne w „Koszmarze z ulicy wiązów”, straszne próby Regan w „Egzorcyście”, czy w końcu ostatnie filmy zapoczątkowane przez mrożący krew w żyłach „Blair Witch Project”. Dla widzów z paroletnim stażem na pozycji kinomana oglądanie kolejnych egzorcyzmów może być męczące i wtórne. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu Marka Neveldine'a („Adrenalina”, „Ghost Rider 2”) pod tytułem „Taśmy Watykanu”. Jednakże Neveldine świadomy jest zmęczenia materiału i próbuje złamać wszechobecną konwencję.

 

Taśmy Watykanu” są kolejną próbą zdobycia rozgłosu poprzez przeniesienie na ekrany znanych każdemu motywów opętania i egzorcyzmów. Ze wszech miar dobroduszna, miła i szczera Angela Holmes (Olivia Taylor Dudley) jest przepiękną blondynką o niebieskich oczach w wieku dwudziestu pięciu lat. Mieszka razem z ojcem (Dougray Scott), który wciąż reprezentuje mundur oficerski armii, oraz kochającym na zabój chłopakiem Peterem (John Patrick Amedori). Jednakże, jak zwiastuje sam początek filmu, zło niedługo się wyłoni, jakoby sam Antychryst miał się pojawić. Nie będzie to żadną tajemnicą, jeśli powiem, że ową nieszczęśnicą zostaje sama Angela Holmes, a z pomocą przyjdzie jej ojciec Lozano (w tej, zupełnie niewykorzystanej, roli Michael Peña).

 

Mark Neveldine najwyraźniej wziął sobie do serca opinie na temat fatalnej reżyserii i montażu w jego ostatnim filmie („Ghost Rider 2”). Jego praca w „Taśmach…” jest przemyślana i zmontowana w całość. Niestety jest to horror, który poprzez temat jaki rozpracowuje już z natury powinien być mroczny i klimatyczny. Natomiast zdjęcia autorstwa Gerardo Mateo Madrazo i reżyseria Neveldine'a idą w zupełnie odwrotnym kierunku – „Taśmy Watykanu” wyglądają bardzo ciepło, przejrzyście i krystalicznie czysto, powodując u nas jedynie uczucie, że oglądamy letnią reklamę Coca-Coli lub McDonald's, po której swobodnie rozsiadamy się w fotelu, zamiast siedzieć "jak na igłach".

 

A powinniśmy oglądać coś zupełnie innego, sam tytuł sugeruje, że przyglądać się będziemy wielu sprawom opętania, a jak nie wielu, to chociaż jednego, które w jakikolwiek sposób będzie powiązane z tajemniczym miejscem w podziemiach watykańskich bibliotek. Tutaj również przychodzi rozczarowanie, albowiem tytuł z ręką na sercu powinien być w liczbie pojedynczej. Nie ma tutaj aż tak wielkiej grozy, jak zapowiadano, nie ma apokalipsy. Same watykańskie podziemia ukazane są w ostatniej minucie filmu. Wciąż jednak Neveldine łamie schematy i łańcuchy ciążące na samym gatunku. Idzie w innym kierunku. W czasie opętania skupia się nie tylko na złowrogiej aurze wokół bohaterki, ale również próbuje wtrącić tutaj aspekt psychologicznego rozwiązania, które być może jest odpowiedzią. Sama końcówka filmu jest największym odstępem od norm hollywoodzkich horrorów, która przywodzi na myśl ostatni sukces filmu „Sinister”.

 

Pozostaje więc pytanie, czy „Taśmy…” dostarczają odpowiednią ilość grozy, by móc się na filmie odpowiednio wystraszyć? Niestety nie. Film Neveldine'a przez większość ekranowego czasu wieje nudą, a od ciepłych barw czujemy się jeszcze bardziej ospali niż zwykle. Straszne momenty w filmie to nic tylko kolejny pokaz tych samych horrorowych zagrywek, które widzowie znają na pamięć i nie reagują już na nie wcale. W filmie jest to aż nazbyt widoczne, że brak pomysłów na rozbudzenie widza spowodował u twórców burzę mózgów, na której postanowili zmienić schematyczne zakończenie w bardziej niekonwencjonalne, ale efekt końcowy bardziej rozczarowuje, niż zadziwia. Widzowi więc nie pozostaje nic, jak tylko zdrowo ziewnąć w czasie napisów końcowych i ruszyć dalej ze swoim życiem.

 

Autor: Maciej Cichosz