Teatr kontra kino – retransmisja sztuki „Zimowa opowieść”

Po raz pierwszy uczestniczyłam w transmisji sztuki teatralnej na kinowym ekranie, więc proszę o wyrozumiałość czytelników tego tekstu. Choć nie jestem ekspertem w dziedzinie teatru, postanowiłam skorzystać z oferty Multikina, który wyszedł z wyśmienitą inicjatywą, aby pokazywać widzom największe brytyjskie sztuki. W miniony czwartek tuż przed seansem zadawałam sobie pytanie: czy wybranie się do kina na podgląd sztuki teatralnej jest zabiegiem bagatelizującym sztukę wysoką? Okazało się, że odpowiedź wcale nie jest taka prosta.

 

Jakież było moje zdziwienie, gdy przygotowując się do zapoznania z treścią retransmitowanej sztuki SzekspiraZimowej opowieści” natknęłam się na informacje, że pierwowzór historii wiąże się z polskimi realiami sprzed ponad 600 lat! Otóż angielski dramaturg sięgnął po średniowieczne kroniki opisujące tragiczne losy księcia mazowieckiego Siemowita III i jego podejrzewanej o zdradę żony Ludmiły. Według historycznych źródeł szczęśliwe małżeństwo zostało poddane próbie, kiedy to książę z niewiadomego powodu zaczął posądzać swoją małżonkę o niewierność. Kobieta, choć była w ciąży, została zamknięta w zamkowej wieży, a następnie poddawana torturom, które i tak nie skłoniły jej do potwierdzenia hipotezy męża. Po narodzinach chłopca okrutny książę kazał zgładzić Ludmiłę wraz z domniemanym kochankiem, a niemowlę oddano na wychowanie ubogiej kobiecie w Rawie Mazowieckiej. Pierwsza córka księcia z pierwszego małżeństwa, Małgorzata II na wieść o tym postępku, w tajemnicy zabrała dziecko do siebie, na dwór księcia słupskiego i wychowała, jak przystało na prawdziwego królewicza. Gdy chłopiec podrósł, był tak uderzająco podobny do ojca, że Siemowit III zrozumiał swoje szaleńcze opętanie. Ponoć duch księżnej Ludmiły do dziś nawiedza rawski zamek.

 

Oczywiście Szekspir nieco zmienił wątki tej opowieści, przede wszystkim osadzając akcję na Sycylii i dodając wątek romansu między dziećmi króla tyrana oraz (niegdyś jego przyjaciela)  króla Czech, podejrzewanego o romans z królową. Dzięki temu udaje się opowiedzieć tę tragiczną historię w postaci mozaiki wielogatunkowej, w której znajdzie się czas na łzy, śmiech, zadumę i baśniową fantazję. W zamyśle reżyserów sztuki, czyli Roba Ashforda i Kennetha Branagha (odtwórca głównej roli), „Zimowa opowieść” miała być ukłonem w stronę współczesnej widowni, przez co w znacznym stopniu pominięto realia tamtejszej epoki, o czym mogą świadczyć chociażby kostiumy rodem z XIX wieku czy odejście od zawiłości szekspirowskiego języka. Nie odniosłam zresztą wrażenia, jakoby oryginał sztuki na tym ucierpiał, a przebieg akcji wciąż pozostawał  w nienaruszonym stylu angielskiego mistrza.

 

Jeśli chodzi o aktorstwo brytyjskiego zespołu, śmiało można powiedzieć, że jest to światowa jakość, niestety spotykana zazwyczaj tylko w teatrach. Kreację, na którą najbardziej czekali widzowie zachęceni kinowym plakatem stworzyła Judi Dench, aktorka znana zarówno w świecie filmu, jak i teatru. Wciela się ona w Paulinę - przyjaciółkę dworu, która nieustępliwie broni oskarżonej królowej, a po wykonaniu wyroku utwierdza króla w poczuciu winy. Ona sama w wyniku królewskiej omyłki traci męża Antygona - posłannika króla, który otrzymał zadanie pozbycia się noworodka w opuszczonym lesie, gdzie ginie podczas ataku niedźwiedzia. Dench stworzyła najbardziej przekonującą kreację, bowiem odnosi się wrażenie, że wymawiane przez nią kwestie nie pochodzą ze średniowiecznej tragedii, a wynikają z jej prawdziwego poczucia sprawiedliwości. Nie ma wątpliwości, że nikt tak jak Szekpir nie porusza tematu zazdrości i wiążących się z tym żądzy, które prowadzą do najgorszych zbrodni. Bohaterowie Szekspira zawsze pozostają w konflikcie ze swoim sumieniem i to samo spotyka Paulinę.

 

Pozostaje mi odpowiedzieć na pytanie zadane we wstępie tekstu. Obawiałam się, że publiczność przybędzie na transmisję z kubełkami popcornu i będzie zachowywać się głośno, wykazując brak szacunku dla twórców sztuki. Na szczęście uszanowała ona wyjątkowość wydarzenia i tylko momentami reagowała żywo, co zresztą było wskazane przy humorystycznych kwestiach. Jako dużą zaletę postrzegam fakt, że są to transmisje wybitnych sztuk brytyjskich, na które nie dane byłoby wybrać się na żywo większości widowni ze względu na wysokie koszty.

 

Tym, co przeszkadzało mi najbardziej były polskie napisy, które pojawiały się i znikały z prędkością błyskawicy, a również ich język nie był pozbawiony literówek i kolokwializmów. Momentami skutkowało to tym, że aby zdążyć przeczytać napisy, po części omijało się to, co aktualnie dzieje się na scenie, zwłaszcza że reżyserowana praca kamery podczas transmisji bywała równie dynamiczna jak wypowiadane kwestie. Być może, był to problem jedynie przy tej sztuce, o czym postaram się niedługo przekonać. Niemniej, gorąco zachęcam wszystkich, którzy boją się wydać większe kwoty na sztuki teatralne, aby najpierw spróbowali w nieco innej formule poznać dzieła Szekspira – choć oczywiście warto połączyć te dwie opcje i równie często gościć w kinie, jak i w teatrze.

 

Autor: Marta Ossowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz