„Ulice nędzy” – pewnego razu w Małej Italii

„Ulice nędzy” są pierwszym tak dobrze cenionym i szeroko znanym filmem Martina Scorsese, jest to też pierwsza wspólna produkcja z podopiecznym reżysera – Robertem De Niro. Scorsese udowodnił światu tym filmem, że on również ma coś do powiedzenia. Rozgrywający się w dzielnicy zamieszkiwanej przez Włochów, Małej Italii w Nowym Jorku, to niezwykły pejzaż tamtejszej społeczności i którego zdjęcia pozwalają widzowi na adorację widoku przyciemnionych barów i uliczek, w których życie toczy się głównie nocą. Przede wszystkim, zaserwował nam niezapomniane kreacje zarówno przez Harveya Keitela, jak i dopiero rozpoczynającego wielką karierę Roberta De Niro.

 

Film rozpoczyna się sekwencją modlitwy głównego bohatera, Charliego (Harvey Keitel), który w jej trakcie przysięga, że nie spocznie, póki nie uczyni dobra na tym podłym świecie. Za zadanie postawia więc sobie wyuczenie młodego i szalonego Johnny’ego (Robert De Niro), by z społecznego dołka, zaszedł na szczyt. Jednakże sprawa komplikuje się, kiedy Johnny zadłuża się u miejscowych gangsterów.

 

Wbrew pozorom, Scorsese swoim filmem nie próbuje robić wielkiego kina gangsterskiego, z którego jest znany współczesnej publiczności, a dramat o ludzkich emocjach i relacjach, jakie zachodzą między głównym bohaterem a jego przyjaciółmi oraz jego podopiecznym. Dopiero w efekcie tego wychodzi Martinowi film gangsterski, poniekąd. Niesamowicie oszałamiająca zdolność. I choć z dzisiejszej perspektywy nie trudno się doszukiwać zagrywek reżysera, które powiodły go na szczyt, to myślę, że z biegiem czasu zapomniał on, jak w gruncie rzeczy zrobić coś z niczego. Powiedzmy szczerze, nie trudno było Scorsese odnieść sukces filmem „Wilk z Wall Street”. Trudniej było z „Hugo”, ale najtrudniej było mu na początku kariery, kiedy jego talent dopiero się rozwijał. „Ulice nędzy” są tego przykładem. Jego wizja ulicznego porządku zakrawa o niemałe arcydzieło, podobnie jak zrobił to dziesięć lat później Sergio Leone z Ameryką. Film, więc nie odnosi się tylko do problemów czysto etycznych, ale również kulturowych i rasowych. W pewnym momencie, główny bohater, choć wyraźnie zauroczony czarnoskórą kobietą, zaniechuje pojawić się na późniejsze spotkanie z nią w obawie, że zostanie przyuważony, a tego by nie chciał. Nie jest to wystarczająco zaznaczone w filmie, ale istnieją napięcia na tle rasowym i parę słów z ust Charliego wystarcza byśmy zrozumieli całą ideę.

 

Niezwykła jest również, z pozoru przypadkowa, scena, w której główni bohaterowie jadą samochodem z homoseksualistą. Sceny między postaciami są naładowane energią i ciężko odmówić tej scenie prawdziwości, ponieważ żadna ze stron nie jest na tyle zwariowana, by drugą zlinczować; mają w sobie na tyle człowieczeństwa, by zachować się jak tolerancyjny człowiek. Dopiero po zbyt dosadnim afiszowaniu się homoseksualisty, bohaterom pęka żyłka.

 

I ta żyłka pęka nie raz i nie dwa, co dało niesamowite pole do popisu dla Keitela i De Niro. Ten pierwszy zaserwował wyrafinowany popis, który leje fundament dla dzikości i szaleństwa młodego Roberta. Szczególnie satysfakcjonująca jest scena w barze, kiedy widzimy bohaterów razem po raz pierwszy. Charlie dowiedział się już o długach swojego podopiecznego i czeka na niego w barze należącym do Tony’ego (David Proval). Kiedy ten się pojawa z dwiema pięknymi kobietami u boku, szastając pieniędzmi na lewo i prawo z szaleńczym uśmiechem, widać kunszt Keitela, który zgrabnie balansuje pomiędzy udawaną życzliwością w towarzystwie kobiet, a chęcią dania Johnny’emu po pysku, by się popamiętał. Iście mistrzowskie kreacje.

 

Niecałe dwie godziny wystarczają Scorsese na wypełnienie filmu niezwykłym obrazem społeczeństwa na wielu płaszczyznach: kulturowym, rasowym, seksualnym, a nawet rodzinnym, czego przykładem może być relacja Johnny’ego i Teresy (Amy Robinson) oraz Charliego z wujem Giovannim (Cesare Danova). Martin udowodnił całemu światu, że już w wieku trzydziestu lat potrafi manewrować wieloma problemami i skrzętnie ułożyć je w fabułę, od której nie idzie odwrócić wzroku. Być może był to dla reżysera powrót do przeszłości, jako iż samemu ma włoskie korzenie i mieszkał w Nowym Jorku. Nie wykluczone, że mogły się znaleźć w filmie jakieś momenty autobiograficzne reżysera. Mimo wszystko, takiego wstępu do Hollywood życzyłbym wszystkim początkującym reżyserom.

_____________________________________________________________________________________________________________________

 

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora