W imię zasad po raz wtóry – „Jack Strong”

Władysław Pasikowski nie boi się trudnych tematów i trzeba mu to przyznać. W „Krollu” przedstawił polską armię jako zepsutą od środka, w „Psach” poruszył temat przystosowania się byłych ubeków do nowej rzeczywistości, w „Reichu” pokazał, że wszyscy, nawet mafia, boją się Niemców i „Ruskich”. Jednocześnie jego filmy odżegnują się od jakiejkolwiek opcji politycznej. Dla niektórych było oczywiste, że znienawidzonym przez wielu filmem „Pokłosie” udowodnił sympatie lewicowe, a nawet antypatriotyczne. Pasikowski jednak miał sobie za nic te opinie, a na dowód tego zabrał się za opowiedzenie historii o jednym z największych bohaterów prawicy, czyli płk. Ryszardzie Kuklińskim.

 

Można było się spodziewać, że film wywoła wielkie poruszenie i dyskusję na temat tego, czy pułkownik był zdrajcą Polski, czy PRL-u, czy jedynie Układu Warszawskiego. Jednakże tego, że dzięki filmowi „Jack Strong” złożony zostanie w Sejmie wniosek o nadanie Kuklińskiemu orderu Orła Białego, nie mógł się spodziewać chyba nawet sam reżyser. Rozmiar dyskusji wokół postaci pułkownika jasno pokazuje nie tylko jego kontrowersyjność, ale także jaką siłę oddziaływania wciąż mają w naszym społeczeństwie filmy Pasikowskiego.

 

Reżyser wprowadza nas w świat peerelowski krótkimi słowami Winstona Churchilla o żelaznej kurtynie i o tym jak przez wiele lat totalitarny reżim komunistyczny prowadził wojnę zbrojeń z „wolnym światem”, jaki reprezentowały Stany Zjednoczone. Pierwszym obrazem, który widzimy, jest natomiast spalenie żywcem w piecu Olega Pieńkowskiego, którego Związek Radziecki przyłapał na szpiegowaniu dla Amerykanów. Po tych dwóch scenach wszystko już wiemy: są ci dobrzy i są ci źli, a więc wybór, dla kogo należy pracować, powinien być oczywisty. Takie uproszczenie jest bardziej propagandowe niż filmy z serii o Jamesie Bondzie. Mojemu pokoleniu, urodzonemu co prawda jeszcze w PRL-u, ale wychowanemu już całkowicie w kapitalizmie, trudno jest wmówić bezgraniczne uwielbienie dla Amerykanów, dlatego dwubiegunowe przedstawienie sytuacji wyjściowej może trącić myszką.

 

Musimy jednak pamiętać, że Pasikowski stawił sobie za cel tworzenie filmów amerykańskich (hollywoodzkich) w polskich warunkach produkcyjnych. I filmem „Jack Strong” najbardziej się do swojego ideału zbliżył – nie tylko poprzez samą gloryfikację polityki Stanów Zjednoczonych (i zatrudnienie m.in. Patricka Wilsona, który niczego temu filmowi nie dodaje), ale przede wszystkim poprzez jasny podział ról, który sprzyja stworzeniu dobrego filmu sensacyjnego. Nie oszukujmy się – Pasikowski nigdy nie stworzy głębokiego dramatu psychologicznego, pełnego niuansów politycznych, głębokich związków damsko-męskich i zrozumienia dla obydwu stron konfliktu. Ale za to potrafi kręcić naprawdę przyzwoite kino akcji, które śledzimy bez chwili znudzenia na ekranie.

 

I taki jest właśnie „Jack Strong”. To film o prostej fabule i prostych (miejscami nadmiernie patetycznych) dialogach. Znając czarny humor gdyńskiego jury, na następnym festiwalu polskich filmów fabularnych, powinien dostać nagrodę za najlepszy scenariusz – jest on i tak dużo lepszy od nagrodzonego w poprzednim roku „Biletu na księżyc”. Ale tak serio: czy kino sensacyjne wymaga pogłębionych psychologicznie dialogów? Nie – odpowiadają nam Steven Spielberg, James Cameron i Władysław Pasikowski. Przede wszystkim ważne są tu: umiejętność trzymania napięcia i dobry warsztat. A te cechy zostały w „Jacku Strongu” doprowadzone do perfekcji. Mimo że znamy tę historię, cały czas czujnie śledzimy poczynania naszego najsłynniejszego szpiega i nie odrywamy wzroku z ekranu. Co więcej, reżyser tak prowadzi akcję, że co najmniej w dwóch momentach wszyscy jesteśmy przez niego „zrobieni w konia” – zaskakuje nas to tym bardziej, że dotychczas Pasikowski nie był kojarzony z używaniem twistów w fabule.

 

Jestem przekonana, że to najlepiej zrobiony film pod względem warsztatowym – pewnie jest to kwestia wyższego budżetu filmu i skompletowania dobrej ekipy technicznej. Aż trudno uwierzyć, że za zdjęcia odpowiedzialna jest Magdalena Górka, której nazwisko nie jest szeroko znane w świecie filmowym, a nie Paweł Edelman, z którym reżyser współpracował do tej pory (podobno Górka jest jego uczennicą). Pojawiają się też w filmie charakterystyczne dźwięki trąbki: w „Psach” muzykę tworzył Michał Lorenc, w „ReichuTomasz Stańko, od czasów „Pokłosia” za ten dział odpowiedzialny jest Jan Duszyński. Bardzo dobry, szybki montaż jest natomiast dziełem Jarosława Kamińskiego (tego od „Idy” i „Jesteś Bogiem”).

 

Niesprawiedliwością byłoby też twierdzić, że w „Jacku Strongu” wszyscy bohaterowie są jednowymiarowi – część z nich jest rzeczywiście pogłębiona psychologicznie. Nie jest to jednak w żadnym wypadku zasługa scenariusza, ale doskonałej gry aktorów. Marcin Dorociński został fantastycznie obsadzony; jego aktorskie emploi zdecydowanie bardziej pasuje do ról niezbyt wylewnych postaci (jak w „Róży” czy „Pokłosiu”) niż do bohaterów komedii romantycznych, w których niegdyś grywał (przypomnijmy sobie choćby żenujący film „Miłość na wybiegu”). W obszernym wywiadzie dla „Zwierciadła” (nr 2, 2014) aktor wspomina, że chciał przede wszystkim przedstawić płk. Kuklińskiemu jako bardzo samotnego człowieka, który z trudem dźwiga wzięty na siebie ciężar. W scenach granych razem z Patrickiem Wilsonem, rzeczywiście z łatwością widzimy, jak bardzo pułkownik spragniony jest szczerego kontaktu z drugim człowiekiem. Z kolei oblana potem trupioblada twarz bohatera, gdy sztab postanawia wszcząć śledztwo w sprawie szpiega w polskiej armii,  w mistrzowski sposób pokazuje nam grozę całej sytuacji. Z pewnością dzięki Dorocińskiemu słabości scenariusza są tu dużo mniej widoczne. Ponadto wspaniali są aktorzy drugoplanowi: zapamiętujemy przede wszystkim kreacje Dimitrija Bilova jako Saszy, Mirosława Baki jako Putka, Krzysztofa Dracza jako gen. Jaruzelskiego, a także świetny epizod Sergieja Kriuczkowa jako Breżniewa.

 

Krótko mówiąc: warto „Jacka Stronga” zobaczyć. Nie po to, by wyrobić sobie opinię na temat Kuklińskiego, bo tu jest on pokazany jako bohater jednoznacznie pozytywny, ale po to, by na dwie godziny przenieść się w czasy zimnej wojny, tajnych szpiegów i pościgów po zaśnieżonych ulicach.

                     

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

Autor: Emilia Lange - Borodzicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz