„Wiek Adaline” – miłość dozgonna w czasach speed datingu

„Gdy nie można się razem zestarzeć, miłość jest tylko bolesnym epizodem” – ten cytat z filmu Kriegera brzmi dość kuriozalnie w dzisiejszych czasach, gdy modne są związki krótkie, jednodniowe i „na próbę”. W dodatku preferowanym modelem relacji damsko-męskich, sprzedawanym nam w mediach i rozpowszechnianym w kinie jest układ „friends with benefits”. Samo starzenie się również jest już passe. W Hollywood panuje przecież nie od dziś kult młodości i pięknego, jędrnego ciała, a ludzie nieustannie dążą do perfekcji, poddając się licznym operacjom plastycznym. Paradoksalnie, główną bohaterkę w filmie gra aktorka, będącą żywą reklamą (na szczęście - udanych) zabiegów medycyny estetycznej, znana z roli niepoprawnej flirciary i fanki jednorazowych przygód (mowa o postaci Sereny z „Plotkary”).

 

Tytułowa Adeline urodziła się na początku XX wieku. Krótko po urodzeniu dziecka i uległa wypadkowi, skutkiem którego…przestała się starzeć. Od tego czasu bohaterka, co dekadę, zmieniała miejsce zamieszkania i wygląd, w obawie przed staniem się powszechnym obiektem zainteresowania i eksperymentów.

 

Podjęty przez reżysera temat nie jest nowatorski, bo w kinie ciągle powraca motyw zatrzymania zegara biologicznego („Zagadka nieśmiertelności") bądź też jego odwracania („Ciekawy przypadek Benjamina Buttona"). „Wiek Adaline” dzieli z tymi obrazami wspólne przesłanie - młodość i piękno uważane jest za przekleństwo, a życie wieczne ukazane jest jako nudne i jałowe, gdy brakuje w nim celu i nie mamy z kim go przeżyć. Także i tutaj motyw nieśmiertelności jest tylko pretekstem do opowiedzenia o tęsknocie i strachu przed osamotnieniem oraz utratą najbliższych, czyli naszych największych i na co dzień głęboko skrywanych lękach.  

 

Główna bohaterka wydaje się idealnym człowiekiem naszych czasów i wzorcem, do którego dążymy – jest doskonale piękna, bogata, zna kilka języków, była w większości miejsc na świecie, a do tego jest chodzącą encyklopedią. Mimo tych wszystkich walorów, jest nieszczęśliwa i wewnętrznie pusta – posiadając wszystko, nie ma zarazem niczego. Film można więc odczytać jako satyrę na dzisiejsze społeczeństwo i wygórowane oczekiwania, jakie stawiamy sobie i innym.

 

Świetne są ociekające groteską sceny, gdy Adaline – na zewnątrz wyglądająca na dwadzieścia parę lat, spotyka się ze swoją córką – staruszką. Można tu zauważyć analogię do odmładzających się na siłę ekranowych gwiazd, które zaczynają upodabniać się wyglądem do własnych dzieci (przypadek Madonny czy Krzysztofa Ibisza).

 

Z filmu wypływa teza, iż mimo otaczającego nas w mediach terroru piękna, młodości i perfekcji, czujemy wobec niego wewnętrzny sprzeciw, a życie przefiltrowane przez instagram i powierzchowne relacje na facebooku przestają nas zadowalać. Reżyser próbuje nam przekazać, że aby prawdziwie żyć, należy przeżywać prawdziwe emocje, pielęgnować realne więzi międzyludzkie i nie bać się rzucić wszystkiego dla miłości. W czasach speed datingu i niezobowiązującego seksu, reżyser wyraźnie hołduje modelowi miłości dozgonnej, opartej na przyjaźni, wierności i poświęceniu. Pokazuje, że gdzieś w środku, mimo pozornego wyzwolenia i liberalizacji społeczeństwa, wciąż poszukujemy tradycyjnych wartości.

 

Obraz Kriegera jawi się więc jako prawdziwa perełka w dzisiejszym kinie – do tego estetycznie opakowana i oprawiona piękną, nastrojową muzyką.

           

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz