Wielki finał „Fargo 2” - Przyszłość zaczyna się właśnie dziś

Tygodnie oczekiwania na wielki finał - odmierzane przez dziesiątki zabójstw, hektolitry krwi i okazyjne odwiedziny gości nie z tego świata - dobiegły właśnie końca. Dla każdego, kto widział choć jeden z odcinków drugiego „Fargo” oczywiste było, że ten krwawy sezon zwieńczyć się musi masakrą, do której też pod koniec faktycznie dochodzi. Po efektownej strzelaninie zakończonej w jeszcze bardziej efektowny i niezwykły sposób, na polu bitwy pozostaje zaledwie garstka niedobitków; za sztukę utrzymania się przy życiu każdemu z nich należy się choć odrobina uwagi i tych kilka słów poniżej.

 

Jedna z ostatnich scen odcinka zamykającego sezon: Lou (Patrick Wilson) odwozi Peggy (Kirsten Dunst) do więzienia w ich rodzinnym stanie. Aresztowana żałuje ogromnego zła, które wydarzyło się za jej przyczyną, po czym stwierdza jednak, że ona też jest ofiarą. Mówi o wszystkim, co przez tak długi czas w sobie tłamsiła: że patriarchalna kultura wraz ze społeczeństwem za wiele oczekują od kobiet, zmuszają je bowiem do pogodzenia obowiązków matek i żon z karierą zawodową, a kiedy nie dają sobie z tym rady, to wspomniany system skutecznie wywołuje w nich, kobietach, poczucie winy. Lou przerywa jej monolog bezlitosnym: „Peggy, tylu ludzi zginęło...” wobec czego jej osobiste bolączki zupełnie tracą na znaczeniu. Nie sposób oczywiście odmówić detektywowi Solversonowi słuszności, z drugiej jednak strony nie mogę pozbyć się wrażenia, że to właśnie takie podejście doprowadziło naszą bohaterkę do miejsca, w jakim się znalazła. Wystarczy przypomnieć sobie jej rozmowy z mężem: Blomquistowie nie tylko nie słuchali się wzajemnie i nie rozumieli swoich potrzeb (cierpiąca na ewidentne zaburzenia psychiczne i osobowościowe Peggy w ogóle nie powinna wychodzić za mąż, bo będąc żoną nie tylko skutecznie unieszczęśliwiała męża i siebie, ale jeszcze pogłębiała swoją chorobę), ale przede wszystkim zupełnie do siebie nie pasowali, co Ed (Jesse Plemons) zauważa dopiero w chwili swojej tragicznej śmierci. O tym samym mówi zresztą pod koniec ojciec Lou (Ted Danson): to brak porozumienia i zawodne środki komunikacji są przyczyną konfliktów i wojen, czemu nestor rodu Solversonów stara się zaradzić, tworząc własny język obrazów, dobitniejszych od słów.

 

Wróćmy jednak do sytuacji kobiet: nietrudno zauważyć, że niemal wszystkie z pań, których zachowanie odbiegało od tradycyjnego wzorca kobiecości, nie dożyły finału. Wyzwolona Simone (Rachel Keller), lesbijka Constance (Elizabeth Marvel), Floyd Gerhardt (Jean Smart) rządząca silną ręką rodzinnym gangiem - wszystkim im w udziale przypadła śmierć, zawsze z męskich rąk. W kontekście ich tragicznych losów warty odnotowania wydaje mi się fakt, że zaczytana emancypantka Noreen (Emily Haine), która jako jedyna z tego grona „nawróciła się” na drogę domowych pieleszy, jako jedyna też ocalała, choć jak pamiętamy jej życiu także zagrażało poważne niebezpieczeństwo (jatka w rzeźni). Życie zostaje też darowane chorej Betty (Cristin Milioti), która nie tylko spełnia się w roli matki i opiekunki domowego ogniska, ale poucza też Noreen (a przy okazji także Alberta Camusa), że jest to właśnie sens życia i zarazem zadanie, z wykonania którego będziemy zdawać kiedyś sprawę przed Bogiem. Pamiętajmy jednak, że żona Lou nie jest jedyną przedstawicielką płci pięknej w rodzinie Solversonów: mała Molly (Raven Stewart) już teraz jest uparta jak jej ojciec - w przyszłości natomiast, co już wiemy z pierwszego sezonu, dzielić będzie z nim także zawód policjantki, który do kobiecych raczej nie należy. Dalsze losy Molly (i proroczy sen jej matki) dowodzą, że sytuacja kobiet już wkrótce będzie przedstawiała się zupełnie inaczej. Zmiany, jakie niesie ze sobą nadchodzący wielkimi krokami „nowy, wspaniały świat”, sięgają jednak znacznie dalej, nie omijając nawet struktur mafijnych, o czym na własnej skórze przekonał się Mike Milligan (Bokeem Woodbine).

 

Wątek nieustępliwego żołnierza mafii Kansas City jest tyle zabawny, co znamienny. Otóż pan Milligan - prawie nie brudząc sobie rąk - zdołał obalić imperium Gerhardtów, co, trzeba przyznać, jest niemałym osiągnięciem. W nagrodę za wykonanie zadania zarząd nie daje mu jednak królewskiej władzy, której tak bardzo łaknął, ale... biuro wielkości schowka na miotły i obowiązki urzędnika wraz z poleceniem, aby zmienił fryzurę i strój. Czasy Dzikiego Zachodu się skończyły, a Mike, który niegdyś tak bardzo lubił przypominać o tym, że nadchodzi przyszłość, okazał się ostatecznie człowiekiem starej daty, zupełnie nieprzystosowanym do życia w korpo-świecie. Jak na ironię, najważniejszym elementem wysposażenia nowego miejsca pracy pana Milligana jest maszyna do pisania, której wielką karierę zapowiadał najmłodszy z Gerhardtów, czego jak pamiętamy nikt nie brał na poważnie. Gdyby Rye (Kieran Culikin) przeżył spotkanie z Peggy mógłby stanąć na czele nowego imperium zajmującego się czymś zupełnie innym niż to założone przez jego ojca - kto wie czy nie doszedłby jeszcze wyżej?

 

Poza kochającą się rodziną Solversonów, za największego zwycięzcę sezonu trzeba uznać Hanzeego Denta (Zahn McClarnon), prawdziwego czarnego konia „Fargo 2”. Milkliwy Indianin z początku wydaje się być jedynie pomagierem Dodda Gerhardta (Jeffrey Donovan) – tajemniczym, nieprzeniknionym, przerażająco skutecznym, jeśli idzie o wykonywanie rozkazów, (z tych względów przypomina też postać mrocznego Lorne'a Malvo znanego nam z pierwszego sezonu). Z czasem jednak Hanzee przestaje być człowiekiem Gerhardtów i zaczyna grać na własne konto, a z niepozornego bohatera drugiego planu awansuje na jedną z ciekawszych serialowych postaci, której dalsze losy znamy już z pierwszego sezonu. Po interwencji chirurga plastycznego nasz cichy mściciel otrzymuje nową twarz i nowe życie, z czego nie omieszkał skorzystać. Pamiętacie Mosesa Tripoliego, grubą rybę zajadającą się homarami? Według twórców „Fargo” to właśnie zmieniony nie do poznania Hanzee. To ci dopiero plot twist, prawda?

 

Spotkałam się z opiniami, że zdrada Hanzeego jest niewiarygodna, bo brakuje jej uzasadnienia, z czym absolutnie nie mogę się zgodzić. Wystarczy odrobina empatii, aby zrozumieć, że po latach doświadczania pogardy i braku akceptacji nawet w najtwardszym człowieku może w końcu coś pęknąć. Myślę, że to właśnie stało się z nieustannie upokarzanym Hanzeem, który w pewnej chwili postanowił wziąć odwet za doznane krzywdy. W tym kontekście zamordowanie Dodda Gerhardta nabiera symbolicznego znaczenia: Hanzee zabija dawnego szefa, zajmując tym samym jego miejsce. Całkiem możliwe, że na tym morderstwie Indianin zakończyłby swoją krwawą działalność - wyznał przecież Blomquistom, że jest zmęczony dotychczasowym życiem i poprosił Peggy o ścięcie włosów, a zmiana fryzury uznawana jest - ponownie - za akt symboliczny, zewnętrzny przejaw zmiany, rozpoczęcia nowego życia. Wtargnięcie policji uniemożliwiło jednak przemianę Hanzeego, który zmuszony był rozpocząć polowanie na Blomquistów, jedynych świadków jego zdrady i chwili słabości, a takich nowy mafijny boss przecież mieć nie może.

 

Wracając jeszcze do Dodda i jego odejścia z tego świata - każdy chyba przyzna, że na osobę najstarszego z braci Gerhardtów złożył się zbiór wyjątkowo paskudnych cech: egoizm, zadufanie w sobie, pogarda wobec innych, mizoginizm, skłonność do kłamstwa i przemocy... Wydaje mi się, że karykaturalną postać Dodda można odczytać jako uosobienie wypaczonego patriarchatu - jego śmierć wymierzona z rąk Hanzeego, przedstawiciela mniejszości etnicznej, wyznaczałaby zatem kres nierówności i niesprawiedliwego traktowania wszystkich, którzy odbiegają od ideału zdrowego białego heteroseksualnego mężczyzny. Nie bez znaczenia jest fakt, że Dodd nie pozostawił po sobie męskiego potomka, co pozwala mieć nadzieję, że jego postawa nie znajdzie kontynuacji.

 

Podsumowując nowy sezon, nie mogę nie wspomnieć o wątku „Fargo 2” budzącym największą konsternację, a mianowicie o UFO. Pozaziemscy przybysze dość regularnie nawiedzali Minnesotę a.d. 1979 roku, zdradzając się tym samym z upodobaniem do obserwowania rzeczy dziwnych i niepokojących. Wydaje mi się, że decyzja o wprowadzeniu do serialu wątku Obcych nie była podyktowana jedynie pragnieniem podtrzymania specyficznego klimatu Lynchowskiego świata, w którym możliwe jest wszystko, nawet spotkanie postaci z podań i miejskich legend (jak wcielonego diabła Malvo z pierwszego „Fargo”). Dość logiczne wydaje mi się, że po nawiązaniach do wiary chrześcijańskiej, z jakimi spotkaliśmy się w pierwszym sezonie, w kolejnej odsłonie swojej opowieści twórcy sięgnęli po drugi (po Bogu i szatanie) z obiektów wiary Amerykanów, czyli właśnie po UFO. Ten nadrzyprzyrodzony wątek nie tylko przydaje serialowi metafizyki i niezwykłości, co bardzo korzystnie wpływa na wykreowanie klimatu całej historii: mając w pamięci moment pojawienia się Obcych w czasie wielkiej strzelaniny w hotelu śmiało można powiedzieć, że to właśnie pojawienie się latającego spodka zakończyło tę masakrę. „We are not alone” głosi napis na tabliczce ze stacji benzynowej - jedno szczęście, bo inaczej dawnośmy by się chyba powybijali.

 

Drugi sezon „Fargo” uznaję za tak dobry jak pierwszy - reżyserowie, chapeau bas, czapki z głów! Utrzymanie tak wysokiego poziomu jak ten zaprezentowany w pierwszej części opowiesic z Minnesoty to naprawdę duże osiągnięcie - twórcom sezonu, który właśnie się zakończył ta sztuka wspaniale się udała. Może dlatego, że - co wyraźnie widać w czasie oglądania „Fargo 2” - praca nad tym projektem musiała dostarczyć im mnóstwo frajdy, stąd też ta lekkość w snuciu skomplikowanej przecież narracji oraz pieczołowitość w tworzeniu świata i postaci. W każdym odcinku widać profesjonalizm ludzi, którzy za nim stoją, ich wielkie umiejętności, wiedzę i miłość do kina - wszystko to razem tworzy całość, którą znakomicie się ogląda, bo też jest na co popatrzeć.

 

Przyznam, że miałam mieszane uczucia co do zaangażowania do projektu Coenów Kirsten Dunst. „Fargo” tak bardzo różni się od produkcji, w jakich do tej pory ją widziałam, że szczerze wątpiłam czy ten ryzykowny pomysł obsadowy się opłaci. Jak zwykle jednak moja mała wiara została ukarana - Dunst w roli psychopatycznej fryzjerki przeszła samą siebie. Udało jej się stworzyć postać o przerysowanych rysach, w istnienie której bez trudu można jednak uwierzyć. Aktorstwu pozostałych nie można niczego zarzucić - wszyscy aktorzy zaangażowani w pracę na planie serialu powolali do życia ciekawe, pełnokrwiste postacie - dla mnie jednak gwiazdą tego sezonu jest bezsprzecznie dawna dziewczyna Petera Parkera. Mam nadzieję, że Kirsten Dunst niedługo znów nas wszystkich zaskoczy; póki co świetnie jej to wychodzi.

 

W swoich poprzednich tekstach poza komentowaniem odcinków, starałam się też po troszę analizować aspekty technicznej strony serialu. Na koniec zostawiłam sobie (i Wam, oczywiście) to, co pod tym względem w „Fargo 2” najlepsze, czyli muzykę. Powiem więcej - moim zdaniem soundtrack stworzony przez Jeffa Russo (nominowanego do nagrody Grammy za muzykę do odcinka „Crocodile's Dilemma” z pierwszego sezonu) uznaję za jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych, z tych, które miałam okazję do tej pory słyszeć (pełna lista piosenek wykorzystanych w tym sezonie: https://www.tunefind.com/show/fargo/season-2). Utwory dobrane przez Russo wspaniale budują nastrój poszczególnych scen, ale ich szczęście nie ilustrują, a więc nie wciskają nam na siłę emocji, jakie według scenarzystów w danej chwili powinniśmy czuć. Russo stworzył soundtrack inteligentny, żywiołowy, zabawny i przewrotny (te określenia dobrze opisują też sam drugi sezon, sami więc widzicie, że muzyka została do niego dobrana wręcz idealnie). Czego tu nie ma! Mocne gitarowe brzmienia przepaltają się z melancholijnym popem lub energetycznym jazzem; słyszymy dobrych starych Pink Floydów, ale też japoński zespół Yamasuki Singers czy Petera Greena, słowem: kosmos! Wraz z napisami końcowymi ostatniego odcinka znów żegnamy się z niepowtarzalnym światem „Fargo”, ale ścieżka dźwiękowa, jaka nam po tym rozstaniu zostaje, z pewnością zdoła choć trochę załagodzić smutek i umilić oczekiwanie na kolejny sezon. Z całego serca życzę twórcom, aby udało im się przeskoczyć poprzeczkę, którą przy okazji „Fargo 2” tak wysoko sobie postawili - na taki serial warto czekać.

 

Autor: Karolina Osowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz