„Wielkie oczy” – sieroty i sierotki

Najnowszy film Tima Burtona zdążył już podzielić wielbicieli mistrza czarnego humoru i groteski. Część uważa, że reżyser nie wykorzystał potencjału (opartej na faktach) historii, część uważa, że jest to dla niego film  - w pozytywnym sensie - przełomowy. Z całą pewnością można stwierdzić, że „Wielkie oczy” przekreślają grubą kreską dotychczasowy dorobek reżysera i wyznaczają nowy język jego opowieściom. 

 

Przede wszystkim, jest to najbardziej kolorowe dzieło reżysera, co widzimy już po plakacie – reżyser odchodzi od mrocznej estetyki poprzednich dzieł („Mroczne cienie”, Gnijąca panna młoda”, „Sok z żuka”). Po drugie –  akcja filmu  osadzona jest w realnym świecie, a bohaterami są (wyjątkowo) śmiertelnicy. Biorąc pod uwagę galerię bohaterów Burtona, na którą składają się Marsjanie, zombie i wampiry jest to spora odmiana. Także i tutaj pojawiają się jednak jego znaki rozpoznawcze – ironia i groteska, której nie szczędzi reżyser  – tym bardziej dostrzegalna i kłująca w oczy, że pozbawiona bajkowo-fantazyjnej otoczki. Reżyser poskromił tym razem bujną wyobraźnię, ustępując miejsca satyrze społecznej, a nawet moralitetowi.

 

Film został oparty na autentycznych wydarzeniach – obiecująca, choć skromna malarka Margaret ucieka wraz z córeczką od męża, by zacząć życie na własny rachunek. Wkrótce poznaje znanego  pejzażystę - Waltera Keane  i poślubia go. Szybko okazuje się, że intencje mężczyzny nie do końca są uczciwe – zaczyna on sobie zawłaszczać autorstwo jej prac. Dalszy ciąg tej historii jest pewnie większości znany.

 

Wprawdzie wkład Burtona w historię małżeństwa Keane był minimalny, jednak reżyser świetnie wydobył filmowy potencjał ten historii, wprowadzając do niego elementy swojego indywidualnego stylu. Wielkookie sierotki z obrazów Margaret ożywają na ekranie dzięki animowanym wtrętom (choć są one zaledwie symboliczne).

 

Zewsząd słychać zarzuty, że to Christopher Waltz kradnie film i swoją rolą przytłacza innych bohaterów – można to jednak śmiało przekuć w zaletę filmu. Brawurowa gra Waltza stanowi bowiem doskonały kontrapunkt dla oszczędnej, ale bardzo subtelnej i emocjonalnej kreacji Amy Adams. Film świetnie pokazuje, że najwięksi artyści często są skazani na pozostanie w cieniu.

 

Czasami brakuje im błysku, charyzmy, czy urody - niegdyś takim defektem była także płeć czy rasa. Film Burtona jest także dobrym świadectwem epoki w jakiej tworzyła Margaret Keane – czasów, gdy feminizm w USA zaledwie raczkował, a jedyną wyznaczoną dla kobiety rolą była rola opiekunki domowego ogniska.

 

Najnowszy film Burtona (choć może nazbyt dosłownie), pokazuje że uczciwość i szlachetność serca zawsze zostaną nagrodzone, a pazerność i próżność ukarane. Metaforyka i przekaz filmu są wiec mocno bajkowe i schematyczne – o tym, że Burton lubi moralizować wiemy już jednak z jego poprzednich dzieł. Margaret odgrywa w „Wielkich oczach” archetypiczną rolą Kopciuszka czy sierotki Marysi. O statecznie - największą sierotą, a zarazem „złym wilkiem” okazuje się sam Walter Keane.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

            Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz