„Zimowa opowieść” - anioły i demony

Zimowa opowieść” Akivy Goldsmana nie rości sobie pretensji do bycia adaptacją słynnej książki Marka Helprina pod tym samym tytułem. Jak można przeczytać na jednym z portali filmowych: „Martin Scorsese starał się przez pewien czas zakupić prawa do ekranizacji powieści. Ostatecznie zrezygnował stwierdziwszy, że książka jest niemożliwa do sfilmowania.” Scorsese rzadko się myli, ta sytuacja nie jest wyjątkiem.

 

Akiva Goldsman, który postanowił podjąć się niemożliwego nie porwał się na przeniesienie na wielki ekran całej historii, jaka spłynęła z pióra Helprina. Ogromna, blisko siedmiuset stronnicowa powieść zredukowana została do najsłynniejszego wątku książki: niezwykłej miłości między umierającą na gruźlicę Beverly Penn (Jessica Brown Findlay) a włamywaczem Peterem Lakem (Colin Farrell) i rozgrywki między tym ostatnim a gangiem bezwzględnego przestępcy Pearly'ego Sommesa (Russell Crowe). Jedna z najbardziej wzruszających historii o potędze prawdziwego uczucia jaką zna amerykańska literatura w filmowym ujęciu Goldsmana przedstawia się jednak zaskakująco banalnie i płasko: ograniczony przez metraż Goldsman zmuszony był okroić książkową historię z wielu wątków i bohaterów, o co -€“ biorąc pod uwagę grubość powieści - nie można mieć do niego pretensji. Ograniczenia czasowe nie są jednak żadnym usprawiedliwieniem dla tak rażących uproszczeń i stworzenia czarno-białej wersji świata, który u Helprina zachwycał swą różnorodnością. Reżyser nie wierzył chyba za bardzo w możliwości intelektualne widzów, skoro uciekł się do stosowania tak topornych metafor, że ich oczywistość może wręcz urazić kinomanów, którzy niejedno już przecież widzieli. U Golsmana czarny bohater dosiada czarnego ogiera, ten dobry natomiast białego rumaka - sami chyba przyznacie, że takiemu obrazowaniu postaw daleko do subtelności, zwłaszcza gdy w pakiecie otrzymujemy jeszcze ilustracyjną muzykę. Jest to przykre tym bardziej, kiedy uświadomimy sobie, że za tymi nieczystymi zagrywkami stoi człowiek, który wyreżyserował „Piekny umysł” - przejmujący dramat, jakiemu skutecznie udało się uniknąć jednak mielizn taniego sentymentalizmu. „Zimowa opowieść” dawała Goldsmanowi możliwość ponowienia sukcesu sprzed ponad dekady. Powieść Marka Helprina opowiada przecież o mnogości sposobów, w jakie można patrzeć na świat; trudno o bardziej filmowy temat. Goldsman zabił go jednak rażącą dosłownością. Reżyser zgrzeszył brakiem wiary w widza, jak również brakiem umiaru: w historię, która rozgrywała się między ludźmi wplątał anioły i demony, a to, co u Helprina wzruszało, u niego wzruszać miało jeszcze bardziej, w rezultacie zaś jego film jest ckliwy i przesłodzony. Jest również niesamowicie nierówny: pierwsza część filmu opowiadająca o romansie, który połączył dwa różne światy wypada zdecydowanie lepiej niż starcia między demonami i Peterem Lakem o walecznym sercu. Nierówności najbardziej widać jednak niestety w poziomie gry aktorskiej.

 

Do udziału w produkcji zaproszono znanych, lubianych i cenionych aktorów, których głośne nazwiska zapewne miały zagwarantować filmowi Goldsmana sukces. Gwiazdy jednak nie podołały. Pomimo całej mojej sympatii do Colina Farrella, muszę ze smutkiem stwierdzić, że nie udźwignął on roli Petera Lake'a - najuczciwszego ze złodziei do szaleństwa zakochanego w umierającej dziedziczce fortuny. Farrellowi nie udało się wiarygodnie zagrać prostego chłopaka o szczerym sercu. Za dużo w jego kreacji naiwności i spojrzeń zbitego psa. Metryka też nie jest w tym przypadku bez znaczenia: Farrell jest trochę zbyt dojrzałym mężczyzną do roli dwudziestokilkulatka, który po raz pierwszy w życiu się zakochał... Nienajlepsze decyzje castingowe nie ograniczają się niestety jedynie do odtwórcy głównej roli: patrząc na Russella Crowe'a, którego cała gra aktorska ograniczała się do spoglądania spod byka na wszystkich dookoła i Willa Smitha wyraźnie zażenowanego odgrywaniem Księcia Ciemności mieszkającego w zatęchłej piwnicy, trudno nie odnieść wrażenia, że sami aktorzy nie uwierzyli w opowieść o walce między aniołami i demonami, w której biorą udział. Skoro im brakuje wiary w cuda, które współtworzą na ekranie, jak mają uwierzyć w nie widzowie? Sztuka ta zupełnie się nie udała, magia tym razem zawiodła na całej linii. Bez niej, bez magii, od której aż kipiała powieść Helprina, zostaje tylko sentymentalna opowieść o miłości ponad wszystko, jakich wiele już widzieliśmy w kinie, zwłaszcza w okresie Walentynek.

 

Jeżeli jednak potrzebujecie pokrzepiającego melodramatu pełnego pięknych zaśnieżonych krajobrazów, nie czytaliście książkowego pierwowzoru i zgodzicie się przymknąć oko na wymienione wyżej wady, „Zimowa opowieść” ma szansę spodobać się co wrażliwszemu z Was. Jeżeli nie, film wciąż warto obejrzeć też dla ról kobiecych: żadnej z trzech aktorek odgrywających ważniejsze role w historii, nie można niczego zarzucić. Nadciągają długie wieczory, nadchodzi zima - może znajdziecie czas na szukanie tych perełek w ostatnim filmie Goldsmana?

 

Autor: Karolina Osowska