„Zjazd absolwentów”, czyli powiedz mi o czym marzysz, a powiem ci kim jesteś

Od dziecka wpajano nam, że marzenia mają ogromną siłę. Ikar, Dyzio Marzyciel, Janko Muzykant, Piotruś Pan, Alicja z Krainy Czarów, Król Maciuś Pierwszy, rudowłosa Ania z Zielonego Wzgórza... Dzięki tym przykładom, uwierzyliśmy, że nasze wyobrażenia mogą się spełnić. Czy rzeczywiście to, co sobie wymyślimy ma rację bytu, a może samo posiadanie marzeń nadaje życiu bieg? Film Anny Odell „Zjazd absolwentów” powstał na bazie wysnutych wyobrażeń. Nie jest jednak realizacją, lecz uzewnętrznieniem ukrytych pragnień artystki.

 

Co by było gdyby...

Spotkanie klasowe z okazji rocznicy ukończenia szkoły. Wspominanie „starych, dobrych czasów”, konkurs piękności i plebiscyt życiowych powodzeń. Nienawistne myśli i szydercze komentarze wygłaszane na boku, ubrane w wyszminkowane usta i najmodniejsze garnitury. Jedna osoba zaproszenia nie otrzymała. Nic dziwnego - nikt nie chce pamiętać dzieciaka, którego dręczył, albo pozwalał na to innym. Spektakularne pojawienie się niewygodnego wyrzutu sumienia - Anny Odell - niszczy gęstą od wymiany uprzejmości atmosferę przyjaźni. Szwedzka artystka w chytry sposób postanowiła rozliczyć się z przeszłością. Nakręciła paradokument będący rekonstrukcją tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby niezapowiedzianie zjawiła się na szkolnym zjeździe, a następnie zbadała reakcje oprawców po jego obejrzeniu.

 

Byłam waszą ofiarą”

Na klasowe spotkania, oprócz ładnej kiecki, zdjęcia szczęśliwej rodzinki i kluczyków do ekskluzywnego auta, trzeba też wziąć garść wspomnień. Odell ma ich wiele, lecz nie są zbyt pozytywne. Tak jak wizja długiego, pustego korytarza, będącego symbolem traum przeszłości – scena otwierająca film. Dwadzieścia lat milczenia sprawiły, że teraz kobieta wybucha jak wulkan. Rzuca oskarżeniami: zamęczaliście mnie, śmieliście się ze mnie i mówiliście, że powinnam się zabić. Prowokuje. Wydawać, by się mogło, że z kozła ofiarnego przekształciła się w postać dominującą, znaną artystkę stojącą nad dawnymi kolegami – zwykłymi przeciętniakami. Lecz ona wciąż jest zakładniczką tamtej roli. Jednak to nie chęć zemsty napędza jej działania. Odell pragnie jedynie otwartego przyznania się do winy, potwierdzenia, że pamiętają tamte zdarzenia tak samo jak ona. Sposób na katharsis, rodzaj prywatnej autoterapii? Możliwe, brakuje jednak jednego, istotnego elementu - naprawdę odbytej konfrontacji. Artystka nie ukrywa, że na początku myślała o prowokacji. Chciała nakręcić film na autentycznej szkolnej imprezie, ale nikt nie wysłał jej zaproszenia i to stało się impulsem do snucia domysłów, a w efekcie nakręcenia fikcyjnej sytuacji spotkania.

 

Forma nad treścią

Zjazd absolwentów” można odczytywać na wielu płaszczyznach. Na pozór to film o sytuacji dzieciaka dręczonego w szkole. Nie jest to zjawisko rzadkie, powiedzieć można, że nawet powszechne. Ale Odell nie poszła na łatwiznę i nie szuka motywów takiego działania. Wnika głębiej i sprawdza, na ile człowiek może zostać zmanipulowany przez wspomnienia i jak działają mechanizmy pamięci. To także obraz o rolach, jakie odgrywamy – z własnej woli lub z przymusu. Reżyserka zastanawia się nad tym, czy można wyjść z raz przyjętej kracji i co sprawia, że nakładamy na siebie takie, a nie inne maski. Tyle w warstwie treściowej, ale w „Zjeździe absolwentów” bardziej liczy się forma. Akt tworzenia jest niezmiernie ważny w interpretacji treściowej. Odell zaciera granice między dokumentem a inscenizacją. Szczególnie druga część filmu - rekonstrukcja spotkań, będących konfrontacją pierwowzorów z ich filmowymi odpowiednikami, dostarcza wielu wątpliwości. Do złudzenia przypomina bowiem dokument, którym w zamyśle miał być. Autentyczni „absolwenci” nie zgodzili się jednak na wykorzystanie nagrań wykonanych podczas ich spotkań z reżyserką, więc to wynajęci aktorzy odtwarzają ich reakcje. Film w filmie, a może już performance?

 

Tabu

Zjazd absolwentów” to obraz niewygodny i irytujący. Pierwsza część jest ciasna i przeładowana emocjami. Trochę jak w „Funny Games”, wchodzimy w coraz bardziej absurdalną i niebezpieczną sytuację. Szczerość i bezpośredniość głównej bohaterki uwierają tak bardzo, że każdy może poczuć się podejrzany, a nawet winny. Wszystko przez to, że Odell wydobyła na wierzch pierwotne, dziecięce fantazje. Mimo iż wiemy, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, to oczekujemy, że nasza wizja przeszłości jest jedyną słuszną.

 

Jeden z oprawców, zapytany dlaczego prześladował, odpowiada: byłaś dziwna, cicha, inna. Czyli należało ci się, bo byłaś słaba i wrażliwa. Poza tym wszystkiego, co inne należy się bać, a strach napędza nienawiść i agresję. W naszej kulturze słabość, poniżenie, ból i depresję chowa się pod dywan. To wciąż zbyt wstydliwe, aby o tym mówić, więc relacja kat-ofiara jest jedną z niewielu pewnych występujących w przyrodzie.

 

Eksperymentalne prowokacje

Anna Odell już nie raz prowokowała do stawiania pytań o granice sztuki. W 2009 roku jej praca dyplomowa „Kobieta nieznana” była głośno komentowana przez szwedzkie władze i media. Bazując na własnych doświadczeniach związanych z załamaniem psychicznym, wcieliła się w rolę kobiety, która chce popełnić samobójstwo, skacząc z mostu w Sztokholmie. Nagrała relację z miejsca zdarzenia, ukazującą interwencję policji, która zabrała niedoszłą samobójczynię do szpitala psychiatrycznego, w którym poddano ją przymusowemu leczeniu farmakologicznemu. Artystka chciała w ten sposób zwrócić uwagę opinii publicznej na zakres kontroli, jaką nad zwykłym, „szarym” obywatelem sprawują instytucje państwowe oraz opowiedzieć o sytuacji osób chorych psychicznie, które spychane są na margines społeczeństwa i zostają ubezwłasnowolnione za zgodą ogółu.

 

Autor: Magda Mielke

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz