Żołnierz-widmo: „Snajper”

Wciąż mam w pamięci intrygujący zwiastun „Snajpera”: jako ten wyjątkowo minimalistyczny i wyciszony, cechujący się podskórnym napięciem był być może jednym z lepszych, a na pewno ciekawszych jakie ostatnie dane było mi zobaczyć. Jednak sam seans nie był na tyle intrygujący, co nie znaczy, że napięcia brakowało.

 

Wady nie przysłaniają zalet (dosyć oszczędnej w środki wyrazu) produkcji, takich jak niezłe „dziarskie” dialogi czy fakt, iż akcja została umiejętnie poprowadzona, a upiorny chaos wojny – jak mniemam – nieźle odwzorowany. Na chłodno jednak dostrzec można zagrania po linii najmniejszego oporu: scena polowania trąci papierową, modelową „amerykańską rodzinką”, którą obowiązkowo rządzi „ciężkoręki” ojciec. Z perspektywy polskiego widza „pretęchą” może zajeżdżać także przesadne przerażenie w oczach Chrisa Kyle’a (kolejna dobra rola Bradleya Coopera) i jego żony Tai Renae (Sienna Miller) na widok walących się wież World Trade Centrer – ale przecież nie w nas i nie w nasz symbol wtedy uderzono. Najtańszym chwytem wydaje się jednak dylemat pierwszego ukazanego przez reżysera „zlecenia”: kodeks zakazuje strzelać do kobiet i dzieci, a na celowniku ma on tylko matkę i jej około dziesięcioletniego syna… i co tu robić?

 

Oczywiście za jego sukcesami idą ofiary – i nie ma tu żadnej metafory, bowiem pozbawia on życia kolejne osoby z łatwością wirtuoza komputerowych strzelanek. Jednak bohater coraz bardziej marzy o tym, by to była tylko gra – co pozwala wprowadzić Clintowi Eastwoodowi tak modną w obecnym kinie (i w realu) postać psychoterapeuty. Zresztą wątek – umiarkowanie pogłębiony – mentalnego oddalania się od rodziny skrytego i milczącego żołnierza, który staje się psychicznym wrakiem, jest bodaj najciekawszy z całego seansu, choć można było ukazać go nieco wiarygodniej.

 

Najbardziej znacząca, a zarazem wielce problematyczna jest sama końcówka. Po taktownym (słusznie pozbawionym dosłowności) właściwym zakończeniu historii słyszymy podniosłe tony podczas niepotrzebnego epilogu, a po niej następuje niezręczna cisza w trakcie wyświetlania napisów. Szkoda, bo w innym wypadku byłaby to świetna okazja do samodzielnego osądu moralnego bohatera. Eastwood, wyraźnie gloryfikując Chrisa Kyle’a, jednak mi tej przyjemności poskąpił, a sobie film – a właściwie jego wymowę – trochę zepsuł, narzucając wszystkim jedyny słuszny pogląd na całą sprawę (oczywiście także w kontekście politycznym). A właśnie siła tego obrazu winna tkwić w moralnej dwuznaczności wielokrotnego – było nie było – mordercy w słusznej (szczególnie z perspektywy amerykańskocentrycznej) sprawie. Liczyłem, że ten film włoży w kij w mrowisko… ale zaraz, zaraz – przecież wtedy nie byłoby nominacji do Oscara!

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA CINEMA CITY GDAŃSK.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz