„Zoolander 2” – tani armani

Hollywood ogarnęła nagła i nieokiełznana potrzeba rewitalizowania starych produkcji, o których niektórzy zapewne zapomnieli, albo widzieli już po kilka razy. W zeszłym roku ożywiono dinozaury z „Parku Jurajskiego” (1,7 mld $), szalonego Maksa (6 Oscarów) oraz wskrzeszono legendę dynastii Skywalkerów (2,05 mld $). Trzeba przyznać, że jest to dochodowy biznes. Nic więc dziwnego, że podobnie jest w 2016 roku, kiedy znów zobaczymy magiczny świat Harry’ego Pottera, a już od 4 marca w polskich kinach możemy podziwiać po raz drugi na wybiegu Dereka Zoolandera. Powroty powrotami, tylko jak to się przekłada na jakość filmu? Ano różnie, i, co ciekawe, w „Zoolanderze 2” wychodzi to tak przez cały film. Zoolander bywa śmieszny, momentami pretensjonalny, niekiedy wpada w pastisz i satyrę, a czasami reżysera zwyczajnie ponosi.

 

Bena Stillera mało kto zna z jego reżyserskich osiągnięć, warto jednak wspomnieć, że miał w tej dziedzinie swoje pięć minut. Do wzlotów niezaprzeczalnie zaliczyłbym „Jaja w tropikach”, porywistą satyrę hollywoodzkich produkcji, oraz „Sekretne życie Waltera Mitty”, czyli naładowany pozytywną energią film o poszukiwaniu własnego „ja”. Do reżyserskiej filmografii możemy zaliczyć również „Telemaniaka” z Jimem Carreyem, „Orbitowanie bez cukru” o nastolatkach w latach 90. oraz „Zoolandera”. Premiera tego ostatniego przypadła 28 września 2001 roku, dokładnie w siedemnaście dni po zamachu na Stany Zjednoczone i wieże World Trade Center. Z szacunku do tych wydarzeń usunięto komputerowo dwie wieże z nowojorskiego krajobrazu, choć wedle krytyków to nie pomogło, by całkowicie przenieść się w filmowe realia, które skupiają się na próbie zamachu na malezyjskiego premiera.

 

Stiller próbował stworzyć satyrę na próżny świat mody i modelingu, ale jego ambicje sięgnęły jeszcze wyżej, kiedy próbował wtrącić weń parodię w postaci wątku sensacyjnego. Po piętnastu latach mało się zmieniło. Film rozpoczyna się flashbackiem zakończenia części pierwszej oraz tym, co stało się zaraz po nim, a mianowicie, śmiercią żony Zoolandera (Christine Taylor), która została zmiażdżona przez zsuwający się do wód rzeki Hudson budynek „Szkoły Dereka Zoolandera dla dzieci, które dobrze czytać nie potrafią, a chcą dobrze robić inne rzeczy też” (sic!). Jako samotny ojciec, główny bohater (Ben Stiller) nie może sobie poradzić, a jego rodzicielskie poczynania są nagminnie fotografowane i nagrywane przez wścibskich paparazzi. W końcu Zoolander nie wytrzymuje presji i odchodzi ze świata mody oraz udaje się do „ekstremalnie północnego New Jersey”, gdzie ma zamiar żyć w odizolowaniu. Dopiero namowa przyjaciela Dereka, Billy’ego Zane’a (grający siebie Billy Zane), nakłania go do powrotu do żywych i ponownego pozowania.

 

Przekaz satyry w „Jajach w tropikach”, czy radosna komedia z dramatycznego życia Mitty’ego znajdują się w „Zoolanderze 2”, ale nie w takiej formie, jakiej można by się spodziewać. Nowemu filmowi Stillera brak tego zacięcia i reżyserskiego kunsztu, które charakteryzowały wyżej wymienione dwa filmy, przez co wszelkie próby wyniesienia produkcji na wyższy poziom palą na panewce. Poza tym, sama historia nie jest na tyle wciągająca i angażująca zarazem. Żart jest cięty, a Stiller wychodzi po części z tarczą, a po części na tarczy z próby obdarcia z prestiżu świata mody, celebrytów i showbiznesu, ponieważ humor wydaje mi się zbyt podobny do tego, który wystąpił w pierwszej części „Zoolandera”. Niestety, dzięki temu, momentów, z których naprawdę możemy się pośmiać, jest jak na lekarstwo.

 

Najwidoczniej scenarzyści więcej czasu spędzili na wtrącaniu w różnych momentach występów cameo znanych ludzi, niż dopracowaniu historii i żartów. Do swojego projektu Stiller przekonał aktorów z pierwszej części, jak i zupełnie nowe twarze. Niestety, w „Zoolanderze 2” nie zobaczymy już Donalda Trumpa, ale pojawiają się tak znane gwiazdy jak: Justin Bieber, Sting, Kiefer Sutherland, Benedict Cumberbatch, Susan Boyle, czy naukowiec Neil deGrasse Tyson. Nie mogło również zabraknąć występów najbardziej znanych person ze świata mody, takich jak Tommy Hilfiger, Alexander Wang oraz Anna Wintour.

 

Na obronę tego filmu dodałbym, że Stillerowi udaje się nawiązać do nowych produkcji i problemów. Kiedy Zoolander, wraz z Hanselem (Owen Wilson) oraz nowo poznaną funkcjonariuszką Interpolu Valentiną Valencią (Penelope Cruz), dopływają łodzią do odizolowanego więzienia na wyspie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest to czyste i sprytne nawiązanie do bondowskiego „Skyfall”, natomiast ucieczka złowieszczego, i komicznego przy tym, Mugatu (Will Ferrell) przypomina scenę rodem z „Mission: Impossible”. Oprócz wspomnianych nawiązań, możemy zauważyć też krytykę współczesnego świata: pokazy mody są organizowane nie w hotelach, czy centrach handlowych, a wśród industrialnej scenerii opuszczonych fabryk; Zoolander i Hansel po przyjeździe do Rzymu zakwaterowani zostają w hotelu wybudowanym i wyposażonym w meble z organicznych i biodegradowalnych materiałów (wystarczającą aluzją jest nazwa hotelu: „Palazo D’Caca”); natomiast postać Benedicta Cumberbatcha to czysta groteska osób transgenderowych.

 

Jakkolwiek kontrowersyjny, sprytny i śmieszny by ten film nie był, to i tak w ogólnym rozrachunku zawodzi, gdyż po odarciu z wypisanych przeze mnie plusów zostają nam naprawdę drętwe komiczne zagrywki. Zoolander znany jest z tego, że jest typowym idiotą, który nie rozpoznałby lewej dłoni od prawej, a oglądanie jego prób zrozumienia czegoś nie tyle się przejadły, co już zwyczajnie męczą i żenują. Nie jest to godny powrót Zoolandera, ani nie jest to wystarczająco dobra satyra, a przede wszystkim nie dostarcza tego, co najważniejsze w tego typu filmach – świeżego humoru. Stillerowi przydałoby się odsapnąć na chwilę od reżyserki, by wrócić w pełni chwały, jako reżyser kolejnego hitu podobnego do „Sekretnego życia Waltera Mitty”.

_____________________________________________________________________________________________________________________

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz