„Zwierzęta nocy” – samotność po zmierzchu

„Zwierzęta nocy” – samotność po zmierzchu

Nazwisko Toma Forda zawsze kojarzyło się ze światem  mody.  Kiedy  jednak  w 2009  roku  na ekrany kin wszedł „Samotny mężczyzna”, okazało się, że słynny projektant jest artystą na znacznie szerzej zakrojoną miarę. W swoim debiutanckim filmie zaprezentował się światu na nowo: jako reżyser, scenarzysta i producent, a przede wszystkim zdolny i niezwykle intrygujący twórca kina autorskiego, którego poczynania warto śledzić z najwyższą uwagą. Na kolejną produkcję Forda przyszło nam czekać aż siedem lat, ale „Zwierzęta nocy”, które możemy podziwiać teraz w kinach z nawiązką wynagradzają ten długi czas oczekiwania.

 

Podobnie jak w przypadku poprzedniej produkcji, tak i teraz Ford opowiada nam prostą historię. Oto pewnego dnia właścicielka galerii, Susan Morrow (świetna Amy Adams) otrzymuje przesyłkę, a w niej maszynopis powieści swojego byłego męża (Jake Gyllenhaal), z którym nie rozmawiała od blisko dwudziestu lat. Kiedy Susan rozrywa papier, rani się w palec i ten drobny, ale dokuczliwy uraz stanowi najlepszą zapowiedź tego, co przyniesie jej lektura. Książka nosi tytuł „Zwierzęta nocy” i jest zadedykowana naszej bohaterce. Zaintrygowana, niemal od razu zaczyna czytać, dając się porwać przepełnionej przemocą, mrocznej historii, jaką napisano specjalnie dla niej. Opowieść o napadniętej na pustkowiu rodzinie i jej tragicznym losie szybko okazuje się być czymś znacznie więcej niż czytadłem do poduszki...

 

Akcja filmu toczy się na trzech planach: w czasie rzeczywistym, kiedy Susan czyta książkę, w retrospektywie, dzięki której poznajemy historię jej pierwszego małżeństwa i w świecie fikcji literackiej. Na pierwszy rzut oka to właśnie on wydaje się najokrutniejszy, to jednak tylko pozory. W miarę poznawania kolejnych faktów z życia Susan zaczynamy dostrzegać coraz to nowe analogie między światem ukrytym na kartach powieści, a tym, który przypadł w udziale jej autorowi. Obsadzenie Jake'a Gyllenhaala w rolach pisarza i postaci literackiej - ojca napadniętej rodziny nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości. Nie zdradzę Wam co przydarzyło się żonie i córce książkowego bohatera, nie napiszę też nic o tym, co takiego stało się między Susan a jej byłym mężem, że postanowił on powołać do życia „Zwierzęta nocy”, nie chcąc psuć Wam seansu. Mogę jednak zapewnić, że warto wybrać się do kina, by to sprawdzić (a później długo myśleć o tym, co się zobaczyło).

 

Tom Ford do mistrzostwa opanował – tak cenną w świecie kina – sztukę manipulacji. Udało mu się osiągnąć rzecz prawie niemożliwą do zrobienia: zahipnotyzować widza opowieścią, w której przez większość czasu bohaterka po prostu... czyta książkę. Trudno o mniej filmowe (czytaj: mniej spektakularne) zajęcie. W obliczu tak niewdzięcznego dla kina tematu tym większy podziw i szacunek należy się reżyserowi, który mimo to zdołał stworzyć film nie pozwalający nudzić się nawet przez chwilę, intrygujący i skutecznie pochłaniający całą uwagę oglądającego. Emocje bohaterki udzielają się do tego stopnia, że w trakcie seansu można poczuć się tak, jak gdyby samemu czytało się powieść trzymaną w rękach przez Susan, wizualizując sobie od razu opowiedzianą w niej historię – chapeau bas, panie Ford.

 

Tom Ford do mistrzostwa opanował – tak cenną w świecie kina – sztukę manipulacji.

 

Oklaski nie należą się jednak wyłącznie reżyserowi. Film broni się tak skutecznie także dlatego, że został świetnie zmontowany. Kiedy opowiada się historię rozgrywającą się na, jak to zostało już wspomniane, trzech planach, dobry montaż jest tym, co sprawia, że widz jest w stanie śledzić wydarzenia bez poczucia zagubienia i dezorientacji, za to z satysfakcją, że kolejne elementy układanki posłusznie wskakują na swoje miejsce, ukazując tym samym klarowny obraz całości. Za te budujące uczucia podziękowania należą się Joan Sobel, która współpracowała z Fordem także przy jego debiutanckim filmie.

 

Czym byłaby jednak opowieść o miłości, okrucieństwie i zemście bez dobrego aktorstwa? Na pewno nie tak znakomitym filmem, jakim są „Zwierzęta nocy”. Występujący w podwójnej roli Jake Gyllenhaal w obu swoich wcieleniach wypada autentycznie i przekonywająco, świetny jest też Michael Shannon w roli teksańskiego stróża prawa z powieści, gwiazdą najnowszego filmu Forda jest jednak bezdyskusyjnie Amy Adams. Jej bohaterka to zamożna, nieszczęśliwa w drugim już małżeństwie kobieta, która – za sprawą książki napisanej przez pierwszego męża – zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, błędami, jakie popełniła w przeszłości i tymi, które popełnia teraz. Przez większość czasu bohaterka jest sama, targające nią emocje Amy Adams musiała więc oddać mimiką, gestami, mową ciała – i udało się jej to znakomicie. W najnowszym filmie Forda kamera tak bacznie przygląda się protagonistce, że można ją nazwać wręcz agresywną – dużymi zbliżeniami zagląda Susan w twarz, spogląda jej głęboko w piękne, smutne oczy, byle tylko zarejestrować wszystkie budzące się w niej demony. Oko kamery nie zna litości, sami więc też będziecie musieli się w nim przejrzeć.

 

Nie bez znaczenia dla kreowania klimatu obrazu są, nomen omen, przepiękne zdjęcia (autorstwa Seamusa McGarveya) i niepokojąca muzyka skutecznie budująca napięcie rosnące z każdą chwilą. Zacznijmy od wizualiów. „Samotny mężczyzna” zachwycał kunsztownie skomponowanymi kadrami, w których nie było miejsca na przypadek – w najnowszej opowieści reżysera, tym razem poświęconej samotnej kobiecie, znów spotykamy się z tym wyrafinowaniem i pięknem, w którym czai się jednak pewne okrucieństwo. W tak przemyślanie i starannie ustawionych dekoracjach żal, smutek, ból i strach widać dużo wyraźniej. Skomponowana przez Abla Korzeniowskiego ścieżka dźwiękowa tylko potęguje poczucie rozedrgania i opuszczenia, jakie towarzyszą Susan i całemu obrazowi. Wszystko to składa się na zachwycające, choć trudne i bolesne w odbiorze dzieło, które długo nie pozwoli Wam o sobie zapomnieć. Tom Ford budzi swoim filmem zwierzęta polujące nocą na tych, co próżno czekają na sen – a więc pewnie wielu spośród Was, którzy mają odwagę spojrzeć w ciemność i postanowią zobaczyć „Nocturnal Animals”.

 

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Cinema City Krewetka

__________________________________________________________________________________________________________________