„Zwierzogród” - to nie jest bajka dla grzecznych dzieci

Przyznaję, że z reguły jestem uprzedzona do animowanych filmów i przestałam je oglądać mniej więcej z chwilą ukończenia podstawówki. Od tej zasady mam nieliczne wyjątki, którymi są niektóre stare animacje Disneya, jak „Pocahontas”, „Dzwonnik z Notre Dame” czy „Piękna i bestia”, które dość regularnie sobie przypominam. No i jest jeszcze „Persepolis” – szalenie mądry film o problemach okresu dojrzewania autorstwa Marjane Satrapi, któremu jednak do „bajki” daleko. Wprawdzie już tegoroczny oscarowy zwycięzca „W głowie się nie mieści” zaczął zmieniać moje postrzeganie tego gatunku filmowego, jednak to właśnie „Zwierzogród” uświadomił mi, że bajki nie zawsze są tak naiwne i proste, jak mogłyby się wydawać.

 

Gdyby spojrzeć na film powierzchownie, oczami dziecka, „Zwierzogród” to film przekazujący dość prostą lekcję o tym, że stereotypy są krzywdzące i nie warto im ulegać oraz że należy walczyć o własne marzenia i pokonywać własne słabości. Gdyby jednak film duetu reżyserskiego Richa Moore i Byrona Howarda ograniczał się do wymienionej problematyki, byłby po prostu kolejną przyjemną bajką dla dzieci, podczas której można kilka razy uśmiechnąć się z politowaniem i szybko zapomnieć o seansie, by za chwilę wrócić do ponurej rzeczywistości.

 

„Zwierzogród” to jednak o wiele więcej, bowiem twórca co rusz puszcza oko do dorosłego widza, zaszyfrowując w filmie wiele aktualnych wątków politycznych, społecznych i kulturalnych z czołówek gazet. Mamy zatem poruszony problem życia na emigracji pod postacią króliczka-policjantki, która próbuje odnaleźć się w „Zwierzogrodzie”. Owa mityczna kraina, która miała być zapewne metaforą współczesnego USA, nie okazuje się tak cudowna, jak mogłoby się wydawać, zaś sam pokój, w którym mieszka posterunkowa Hops, przypomina klitkę Raskolnikowa z opisu Dostojewskiej „Zbrodni i kary”. Z kolei zdanie wygłoszone w polskim dubbingu przez zebrę „nie jestem z dżungli – tylko z sawanny” można potraktować jako prztyczek w nos dla wszystkich ignorantów, którzy nie dostrzegają różnicy między obywatelami różnych państw Azji i Afryki i uznają tylko proste podziały na „czarnych” i „białych” (lub na zacofany Wschód i postępowy Zachód). Co najbardziej zaskakujące, ta – bądź co bądź – komercyjna, hollywoodzka produkcja świetnie wpisuje się również w modny obecnie dyskurs postkolonialny i jest ciekawą interpretacją  kategorii „innego”.

 

Można ten film potraktować również jako satyrę na współczesnych polityków (vide burmistrz Zwierzogrodu, który myśląc, że działa dla dobra metropolii, doprowadza ją do ogromnego kryzysu, tłumaczy się, że „przecież chciał dobrze”). Animacja zdaje się wyśmiewać „marionetkowych” polityków, którzy robią dobrą minę do złej gry i nie mają pojęcia, co się wyprawia na ich własnym podwórku. Nie wspominając już nawet o tym, że głos i sposób przemawiania burmistrza-lwa w polskim dubbingu do złudzenia przypomina (przypadkiem czy też nie) Lecha Wałęsę. Twórcy celują ostrze krytyki również we współczesne media, które zniekształcają rzeczywistość, dzieląc społeczeństwo.          

 

Znajdzie się tu również wiele smaczków dla koneserów kina. Poza dość oczywistymi skojarzeniami z „Ojcem Chrzestnym”, można się doszukać nawiązań do „Breaking Bad” (nielegalna hodowla kwiatków) i włoskiego neorealizmu, a spektakularne sceny akcji niemal do złudzenia przypominają takie produkcje, jak „Speed: niebezpieczna prędkość”, czy serię „Szybkich i wściekłych”.  Zresztą nie sposób wymienić wszystkich asocjacji.

 

Gdyby tych wszystkich pozytywów było mało, „Zwierzogród” oferuje również nieoczywisty dowcip na wysokim poziomie – niektóre żarty sytuacyjne (jak sławna już scena z leniwcami) po prostu powalają na łopatki. Pozostaje się tylko cieszyć, ze współcześnie powstają tak inteligentne bajki, które doskonale uzupełniają szkolną edukację.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Data: 2016-08-09

Dodał: że ja

Temat: Zbrodnia i kara

Ciekaw byłem, czy tylko ja mam skojarzenie z pokojem Raskolnikowa. Nie tylko :)

Wstaw nowy komentarz